"Skodyfikować Internet"
2010-03-11, zmodyfikowana: 2010-03-15 kategorie: praca społeczeństwo
Dziwny człowiek z tego Wojciecha Orlińskiego. Niby wydaje się, że człowiek jest z Internetem i nowymi technologiami za pan brat - często pisze na ten temat, prowadzi bloga, czasem nawet wcale niegłupie opowiadanie na tematy komputerowe potrafi spłodzić... A jednak nagle okazuje się, że porusza się - jak wielu innych (używając jego własnego określenia) "blogokomentatorów" - w "ósmej warstwie" modelu OSI, a o historii Internetu, z którego korzysta, ma bardzo blade pojęcie...
Zajął się otóż w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej" Orliński tematem dziwacznego procesu menedżerów Google. Jak pisze w podlinkowanej notce VaGla, cztery lata temu nastolatki z Turynu nagrały telefonem komórkowym trzyminutową scenę, w której poniżano kolegę z klasy, według jednych źródeł - cierpiącego na autyzm, według innych - zespół Downa. Film trafił do serwisu Google Video. Kiedy fakt istnienia takiego filmu zgłoszono pracownikom Google, został on zablokowany. Spółka Google pomogła również policji w ujęciu osoby, która ten film w serwisie umieściła.
Sprawa ma jednak co najmniej dziwny ciąg dalszy. Oto okazało się, że oskarżono również czterech menedżerów firmy Google. Niedawno zostali oni skazani, tylko... nie do końca wiadomo za co.
I oto pisze Orliński w tekście, którego tytuł przywołałem w tytule tej notki: "Nie powinna trwać dalej obecna sytuacja, w której w sieci praktycznie bezkarne są zachowania, za które w mediach tradycyjnych ktoś poszedłby za kratki." I dalej o tym, iż Google "podkreśla, że skazani menedżerowie nie mieli z tym filmikiem nic wspólnego, nawet nie wiedzieli o jego istnieniu, dopóki nie dostali z Włoch żądania jego usunięcia. No dobrze, ale czy uznalibyśmy podobną linię obrony tradycyjnej gazety lub stacji telewizyjnej? Że 'my po prostu publikujemy to, co ludzie przyślą'?" Kończy też mocno: "Jeśli serwisy typu Google Video czy YouTube mają wypierać tradycyjną telewizję, to niech podlegają ograniczeniom takim jak tradycyjna telewizja, którą zrujnowałyby kary za emisję takiego filmiku."
Naprawdę nie wiem, jakiego sposobu rozumowania potrzeba, aby przyrównywać automatyczne narzędzie typu Google Video do telewizji, gdzie wszystkie materiały - nawet jeżeli nadesłane przez kogoś z zewnątrz - publikowane są w wyniku świadomej decyzji redakcji, stąd też nic dziwnego, ze redakcja za nie odpowiada. Google Video to tylko narzędzie - Google jest dostawcą tego narzędzia, a nie wydawcą, który podejmuje decyzje o opublikowaniu czegokolwiek. To, do czego i w jaki sposób narzędzie zostanie użyte, zależy od jego użytkowników. To oni publikują za jego pomocą treści. I przecież nie jest tak, że "w sieci praktycznie bezkarne są zachowania, za które w mediach tradycyjnych ktoś poszedłby za kratki", bo wszak osoba, która faktycznie ten filmik opublikowała, za kratki wprawdzie nie poszła, ale została skazana przez sąd na inną karę. Czego ten Orliński jeszcze chce?
Niestety, ten oczywisty argument najwyraźniej do dziennikarza nie trafia. Przebieg mojej dyskusji z Wojciechem Orlińskim każdy może sobie przeczytać w komentarzach na jego blogu (niestety - po przeniesieniu bloga na nową platformę stare komentarze się nie zachowały). W odpowiedzi na stwierdzenie o automatycznym charakterze działania Google Video Orliński stwierdza jedynie, że "człowiek inteligentny powie: 'zatem coś trzeba zmienić w tym serwisie'". Tylko że ów "człowiek inteligentny" nie ma żadnej konkretnej koncepcji, co i jak należałoby zmienić. Na moją sugestię, aby zaproponował Google zatrudnienie tysięcy ludzi do ręcznego przeglądania i moderowania wszystkich treści przed ich opublikowaniem - co mnie wydaje się jedyną możliwą metodą zabezpieczenia przed pojawianiem się tego typu filmików - a następnie obserwował śmiech przedstawicieli firmy w reakcji na tę propozycję, potrafił odpowiedzieć jedynie, że póki co to on będzie się śmiał z menedżerów Google siedzących za kratkami. Aha, i jeszcze twierdzi, że sprawa absolutnie nie dotyczy automatyzacji działania serwisów internetowych (a niby co, jak nie automatyzacja, umożliwiło pojawienie się w Google Video owego filmiku?), tylko tego, że korporacje nie mają prawa zarabiać na takich filmikach. "Nie pozwalamy na to zwykłej telewizji, nie ma powodu by na to pozwalać serwisowi internetowemu." Tylko że znowu pudłuje, bo to wszak nie serwis owe filmiki zamieszcza, tylko użytkownicy tego serwisu - i to właśnie dzięki temu, że jest on automatyczny!
Nie zna też Orliński historii Internetu, a mądrzy się na ten temat. "Włoski wyrok 'podważa fundamentalne zasady wolności, na których zbudowano internet', (i do tego jeszcze pisze Internet małą literą! - JR) napisał przedstawiciel korporacji. I napisał nieprawdę: fundamentem internetu (znowu mała litera! - JR) była armia amerykańska, która chciała mieć sieć łączności odporną na trzecią wojnę światową. Z wolnością to nigdy nie miało nic wspólnego - od pierwszego łącza wybudowanego na koszt Departamentu Obrony w 1969 roku aż po wejście Google na giełdę. Najpierw chodziło o wojsko, a potem o zarobki korporacji wykorzystujących tę infrastrukturę."
Zapomina tylko, że wojsko po kilkunastu latach uznało, że cel osiągnięto i eksperyment został zakończony, a rozrastająca się w żywiołowy sposób sieć wobec niemożliwości jej kontrolowania oddana została w pacht naukowcom. I wtedy zajęli się nią hakerzy i stworzyli Internet w takiej postaci, jaką znamy dzisiaj, Internet oparty na ideałach wolności, których ucieleśnieniem przez długie lata był "bóg Internetu", Jon Postel. Hakerzy stworzyli oprogramowanie i usługi, dzięki którym Internet mógł odnieść sukces, a gdy już się to stało, "na gotowe" przyszły korporacje i zaczęły zmieniać oblicze Sieci, niekoniecznie na lepsze...
No cóż, po raz kolejny smutno mi z jednego powodu. Kiedyś do żelaznych kanonów zawodu dziennikarza należało zrobienie przed napisaniem tekstu solidnego tzw. researchu - pogrzebanie w źródłach i zebranie informacji na temat, o którym chce się pisać. Dziś dziennikarze pokroju Orlińskiego piszą, co im ślina na język przyniesie, i tylko dlatego, ze publikują to w tradycyjnych mediach, uważają się za "lepszych" i "mądrzejszych" od autorów publikujących w Internecie, tym - cytując jeszcze raz Orlińskiego - "polu ogólnego bezhołowia". W którym to bezhołowiu, jeżeli umie się szukać, znajduje się zwykle wiele informacji poważniejszych, bardziej rzeczowych i bardziej wiarygodnych niż te publikowane w broniących swoich okopów świętej Trójcy tradycyjnych mediach...