Idiotyczny zakaz
2008-05-22 kategorie: społeczeństwo
O tym, że o zakazie handlu w święta, którym jakiś czas temu uraczył nas PiS-owski sejm, mam zdanie zdecydowanie negatywne, już tu pisałem. Co z niego wynika w praktyce, można się było po raz kolejny właśnie przekonać.
Jako że z pracy wracam zwykle późnym wieczorem, gdy inne sklepy są już zamknięte, a po drodze do domu mam całodobowy hipermarket, niejednokrotnie zdarza mi się wstąpić do niego, aby kupić parę rzeczy, których akurat w domu zabrakło. To, co zastałem tam dzisiaj (a właściwie wczoraj), przypominało jednak sceny, jakie w polskich hipermarketach miały miejsce sporo lat temu, kiedy sklepy te dopiero się pojawiły, były nowością i wielką atrakcją. Tasiemcowe, wijące się po sklepie kolejki do kas, w których stać trzeba było blisko godzinę, jakich od dawna w tym sklepie nie było. Osoba, która - tak jak ja - po prostu wpadła po drobne bieżące zakupy, mogła wpaść we wściekłość.
To nic innego, jak właśnie efekt owego osławionego zakazu. Zaledwie dwa dni wcześniej byłem w tym hipermarkecie o podobnej porze i wówczas byłem jednym z niewielu klientów. Działa tu prosty mechanizm psychologiczny. Fakt, że nawet w święto sklepy są otwarte, daje swoiste poczucie bezpieczeństwa, iż nawet jeżeli czegoś mi zabraknie, to w każdej chwili mogę iść do sklepu i to kupić. Nie muszę więc kupować na zapas. Bardzo ważne jest tu słowo jeżeli, ponieważ wiele osób z tej możliwości faktycznie nie korzysta - nie ma takiej potrzeby (ale zawsze ma świadomość, że skorzystać "w razie czego" może!).
Natomiast wiedząc, że jutro wszystkie sklepy będą zamknięte, ludzie kupują na zapas, więcej niż kupiliby przez obydwa dni, gdyby sklep cały czas funkcjonował normalnie. No bo co będzie, jak czegoś zabraknie, a nie będzie można kupić? Cierpią na tym nie tylko klienci, którzy muszą wystawać w tasiemcowych kolejkach. Wystarczy spojrzeć na skrajnie zmęczone twarze kasjerek, które muszą tego dnia przerzucić przed okienkiem kasowego skanera kilka razy więcej towarów niż zwykle, aby dojść do wniosku, że chyba ów zakaz wcale ich tak bardzo nie uszczęśliwia, jak to głosili jego pomysłodawcy...
To, że ludzie będą się tak właśnie zachowywać, było oczywiste do przewidzenia dla każdego, kto żyje w realnym świecie, a nie w wirtualnej przestrzeni sejmowych korytarzy (zob. przypis). Tym razem być może efekt był spotęgowany przez to, że w tym miesiącu taka sytuacja spotyka nas już czwarty raz, ale tak czy siak wszystkich tych posłów, którzy tak ochoczo głosowali za ową ustawą, obowiązkowo przyprowadziłbym do takiego sklepu w taki właśnie dzień i kazał im odstać swoje w owej kolejce. I to nie jeden raz, a najlepiej kilka, aby dobitnie dotarły do nich skutki działania prawa, które uchwalili.
Czy tak ciężko jest pojąć, że ludzie robią zakupy w niedziele i święta nie dlatego, że tak lubią, tylko dlatego, że pracując od rana do nocy nie mają kiedy zrobić ich w tygodniu? Można oczywiście kupować nocą w całodobowych sklepach, takich jak ten opisywany, ale po pierwsze - wszystkiego się w ten sposób nie kupi, bo asortyment tych sklepów jest siłą rzeczy ograniczony; po drugie zaś - po całym dniu pracy każdy chce w końcu tez odpocząć i się wyspać, i z reguły myśli tylko o kupieniu najpotrzebniejszych rzeczy.
Pracujemy zaś od rana do nocy, nierzadko na dwóch etatach, wcale nie dlatego, że - jak to lubią powtarzać znane osoby wypowiadające się w mediach - "gonimy za pieniędzmi". "Pogoń za pieniędzmi" kojarzy się z jakąś chciwością, zachłannością, byle tylko zarobić więcej. Otóż nie: wcale nie chodzi o to, żeby zarobić więcej, lecz żeby zarobić w ogóle! Na tyle, żeby starczyło na zaspokojenie podstawowych życiowych potrzeb bez popadania ciągle w długi i zastanawiania się, z czego je spłacić. Oczywiście dla kogoś, kto inkasuje kilkanaście tysięcy złotych tylko za to, że jego nazwisko figuruje na liście członków jakiegoś zarządu (na którego posiedzeniu zapewne nigdy nie był) - a takich zarządów jest kilka - ten problem nie istnieje, więc może sobie opowiadać o tym, że "przecież można zarobić trochę mniej". Mniej niż zero? Jeśli zarobki w Polsce wzrosną wreszcie na tyle, aby przeciętny poziom życia odpowiadał przeciętnemu poziomowi życia w zachodniej Europie, to ludzie sami przestaną chodzić w święta do sklepów, bo będą woleli spędzić ten dzień inaczej, ciekawiej i przyjemniej. Kto zaś nie mając klientów będzie trzymał w święto otwarty sklep? I w ten sposób problem rozwiąże się sam, a nie odgórnymi nakazowymi metodami.
Zastanawiająca jest też ta dziwna troska polityków akurat o dobro osób pracujących w handlu, a jakoś nie przyszło im do głowy, aby zakazać pracy w niedziele i święta przedstawicielom innych zawodów, którzy też wtedy pracują. Pomińmy już najbardziej oczywiste i wciąż wymieniane przypadki, takie jak szpitale, policja, straż pożarna, energetyka czy wodociągi. W święta wolno jednak pracować - w przeciwieństwie do handlu - placówkom usługowym, dlatego jutro będą funkcjonować (i zapewne odnotują spory obrót, bo wszelkie święta są dla nich najbardziej intratnymi dniami) np. wypożyczalnie wideo. Działają kawiarnie, restauracje, puby; kina wyświetlają filmy. Na infolinii operatora komórkowego konsultant nawet w święto zmieni nam taryfę, uaktywni jakieś usługi czy sprawdzi stan naszego rachunku. Mam wymieniać dalej? Przecież tam wszędzie też ktoś pracuje, więc dlaczego naszych dbających o ideologię polityków ich praca nie obchodzi tak bardzo, jak praca kasjerek czy sprzedawców? A zakazać pracy w święta wszystkim, niech każdy je spędza w sposób politycznie poprawny, ciesząc się wraz z rodziną świąteczną atmosferą w ciemnym mieszkaniu pozbawionym gazu i wody, bo w końcu pracownikom elektrowni, gazowni i wodociągów też należą się święta!
Warto przynajmniej raz w życiu odwiedzić gmach Sejmu. Ja miałem tam okazję być przy okazji kilku konferencji na temat informatyzacji urzędów państwowych, w których brałem udział. Jest to naprawdę wielce pouczające doświadczenie, poznać tę specyficzną atmosferę zamkniętego, samowystarczalnego, odizolowanego od zewnętrznej rzeczywistości wirtualnego świata, jaka wyraźnie daje się odczuć zaraz po przekroczeniu progu... To świat, który mógłby funkcjonować sam dla siebie i w swoim obrębie; nic poza nim samym nie jest mu do istnienia potrzebne. I w istocie w wielu przypadkach tak właśnie funkcjonuje; świat zewnętrzny jawi się uczestnikom tego wewnętrznego, sejmowego życia jako jakieś odległe, nierealne złudzenie... Po takim doświadczeniu zupełnie nie dziwi fakt, że nasi politycy tworzą takie prawo, jakie tworzą... :(