O PiS-ie, sądach i protestach
2017-07-23 kategorie: nowości społeczeństwo
Owszem, nie ulega żadnej wątpliwości, że to, co robi PiS z sądami, jest złe, bardzo złe. Niemniej jednak jakoś trudno mi iść protestować ramię w ramię z ludźmi, których głównym przekazem wydaje się być, że wszystko, co złe w Polsce, to sprawka PiS-u, i że wystarczy tylko wrócić do czasów sprzed rządów PiS, żeby wszystko było znowu w najlepszym porządku. A niestety taka właśnie "narracja" (modne ostatnio słowo) zdaje się unosić i dominować nad tymi protestami.
Owszem, prawdą jest, że pod rządami przyjętych przez PiS ustaw praworządności i sprawiedliwości w sądach nie będzie. Jakoś jednak brakuje mi przy tej okazji, aby ktoś postawił kluczowe pytanie:
A CZY DO TEJ PORY BYŁA?
Otóż śmiem twierdzić, że nie. Owszem, system sądowniczy z czasów rządów liberalnych był na pewno bardziej praworządny niż to, co obecnie usiłuje wprowadzić PiS. W III RP można było wygrać proces sądowy z urzędnikiem, z politykiem partii rządzącej, może nawet i z prezydentem kraju. Trudno sobie wyobrazić coś takiego pod rządami PiS-owskich ustaw.
Owszem, z politykiem można było wygrać - ale z tymi, którzy mieli rzeczywistą władzę, już raczej nie, a w każdym razie szanse były niewielkie. A któż to miał rzeczywistą władzę? Ano, to dosyć jasne - w systemie neoliberalnym rzeczywista władza jest tam, gdzie są duże pieniądze. Sądy w III RP nie były może podporządkowane politykom - ale za to w dużej części były (i nadal są) elementem tzw. "układu towarzysko-biznesowego". Z urzędnikiem, politykiem mogłeś wygrać w sądzie - ale kiedy mógłbyś przeszkodzić interesom - lokalnego nawet - biznesmena mającego pieniądze i "powiązania", wtedy zapomnij. Mało kto choćby z pracodawców nagminnie łamiących prawa pracownicze i posuwających się w tym czasami do stosowania wręcz fizycznego terroru wobec pracowników odpowiedział za to przed sądem - za to dużo częściej pracownicy próbujący bronić swoich praw byli w odwecie oskarżani przez pracodawców o różnego rodzaju naruszenia prawa - i w ogromnej większości sprawy te przegrywali. Innymi przykładami może być słynna już warszawska reprywatyzacja czy świeża sprawa z Krakowa - w czasie, gdy ludzie na ulicach bronią niezawisłych sądów, tenże niezawisły sąd właśnie wydaje wyrok przyznający przez zasiedzenie atrakcyjną działkę, będącą własnością jednej z krakowskich uczelni, jakiemuś spryciarzowi, który twierdzi, że od wielu lat uprawiał na niej rabarbar, co ma być podstawą do zasiedzenia (choć tego rabarbaru żaden z przesłuchiwanych świadków nigdy na oczy nie widział). Jak prawie wszyscy z nas, nie znam szczegółów sprawy, ale z samego lakonicznego opisu w artykule na ten temat na 99% wygląda ona na zmowę rzeczonego spryciarza, sądu i być może miejskich urzędników (choć ci ostatni być może zgrzeszyli "tylko" biernością i niekompetencją), a sam wyrok wygląda na kpinę z praworządności. Być może wiele rozjaśniłaby tu informacja, kto jest owym spryciarzem, ale tego - zapewne ze względu na ochronę danych osobowych (działającą w tym wypadku ewidentnie wbrew interesowi społecznemu!) już nikt nam nie powie... A jak się dowiadujemy z rzeczonego artykułu, podobnych spraw w Krakowie w ciągu ostatnich 10 lat było blisko trzysta. To jest chyba jakaś miara praworządności i sprawiedliwości orzekania naszych sądów...
Praktyka stosowania prawa przez sądy zdecydowanie za często sprzyjała - i nadal sprzyja - interesom silniejszych (czyli zazwyczaj mających pieniądze i wpływy) przeciwko słabszym (tym, którzy ani jednego, ani drugiego nie posiadają). A przecież chyba prawo i państwo prawa powinno służyć właśnie temu, aby bronić przede wszystkim słabych - silni są wszak w stanie obronić się sami...
Ten element jakoś zdaje się w ogromnej większości umykać protestującym przeciwko PiS. Nie wystarczy tylko powiedzieć "nie" - trzeba jeszcze umieć powiedzieć "tak", to znaczy zaprezentować jakąś pozytywną koncepcję zmian w państwie w miejsce tego, co robi PiS. Nie wystarczy wołać, że chce się odsunięcia PiS-u od władzy, trzeba jeszcze mieć pomysł na to, co po PiS-ie. A takiego pomysłu nikt z głównych sił "napędzających" protesty zdaje się nie mieć... Jedyne, co potrafią wymyślić, to powrót do tego, co było przed PiS-em. Było - i się nie sprawdziło!
Zwolennicy neoliberalnego modelu państwa, stanowiący gros protestujących przeciwko PiS-owskim zmianom, zdają się wciąż nie zauważać tego, że rządy PiS są właśnie bezpośrednią konsekwencją tego modelu, który oni pielęgnują i hołubią. U początków polskiej transformacji przyjęto neoliberalny dogmat - jak to zazwyczaj z dogmatami bywa, przyjęto bezkrytycznie i bez sprawdzenia - o tym, że od teraz to już państwo nie jest od tego, żeby troszczyć się o obywateli; mają się oni zatroszczyć sami o siebie. Niemal aż do objęcia władzy przez PiS w ostatnich wyborach taka "narracja" (znowu to modne słowo) dominowała w polityce i w głównych mediach jako jedynie słuszna. To właśnie realizacja tego dogmatu spowodowała, ze wielu ludzi zostało wypchniętych na margines życia; a jako ci "gorsi", "niezdarni", "nieudolni", nie potrafiący sobie poradzić w nowej rzeczywistości "homo sovieticus" (tak ich nazywano) nie byli nawet godni tego, by część społeczeństwa mająca się za "lepszą" pochyliła się nad ich losem inaczej niż w formie de facto poniżających akcji charytatywnych.
Wyniesione na piedestał "święte prawo własności" stało się w istocie "świętą krową" - zaczęło być traktowane (nie tylko przez władzę, ale i przez znaczną część społeczeństwa) jako najważniejsze ze wszystkich praw, ważniejsze chociażby od praw chroniących takie dobra osobiste, jak ludzkie zdrowie i życie. Wszak dla większości społeczeństwa jest całkowicie akceptowalne, aby w obronie swojej własności np. strzelać do złodzieja próbującego nas okraść z zamiarem pozbawienia go życia.
Innym przykładem praktycznego stawiania "świętego prawa własności" ponad wszystkimi innymi prawami jest chociażby działanie służb ochrony ochraniających budynki różnych prywatnych firm, które często w sposób brutalny używają siły wobec osób, których właściciel nie życzy sobie na swoim terenie widzieć (zwłaszcza, gdy są to osoby mające przeciwko niemu jakieś uzasadnione roszczenia, których usiłują dochodzić np. w sądzie). Bo on jest właścicielem, to jest jego teren, więc on ma prawo wyrzucić osoby, które przebywają tam bez jego zgody - takie zazwyczaj słyszy się uzasadnienie. Uważa się przy tym za normalne stosowanie przemocy fizycznej wobec tych osób - bo czymże jest "jakaś tam" nietykalność cielesna (a bywa że i poważniejsze konsekwencje zdrowotne w wyniku działań ochrony) wobec ŚWIĘTEGO PRAWA WŁASNOŚCI! Czy należy się więc dziwić, że przy takim neoliberalnym wypraniu mózgów i orzeczenia sądowe były zazwyczaj takie, jakie były - to znaczy przemawiające na korzyść "świętego prawa własności" (chociażby i oszukanego, jak przy sprawach reprywatyzacyjnych) wobec wszelkich innych praw?
Łagodnie byli przez wymiar sprawiedliwości traktowani np. "czyściciele kamienic", który na zlecenie właścicieli uprzykrzali bandyckimi metodami życie "niewygodnym" lokatorom, których właściciele chcieli się pozbyć - np. poprzez usuwanie z zajmowanych przez nich mieszkań okien i drzwi czy wiercenie dziur w ścianach. Bo przecież "właściciel ma prawo w swojej nieruchomości przeprowadzać remont". Że w sposób naruszający prywatność lokatorów, ich mir domowy (jest takie pojęcie, chronione prawem!) czy wręcz narażający na utratę zdrowia? A kogo obchodzą takie drobiazgi, liczy się WŁASNOŚĆ!
Nic dziwnego, że wszyscy ci ludzie, którzy - słusznie! - czuli się oszukani przez państwo, porzuceni, pozostawieni samym sobie - zagłosowali na PiS. Bo w ich odczuciu sytuacja w kraju wymagała głębokiej zmiany, a PiS tę zmianę obiecywał. I dlatego właśnie ludzie nań zagłosowali. Nie ze względu na 500+ - lecz właśnie na to, że PiS zapowiadał tak wyczekiwaną zmianę.
Tego, w jakim kierunku owa zmiana ma zmierzać, już sprytnie nie mówił (choć inteligentnemu człowiekowi nietrudno było się domyślić) - no i mamy to, co mamy. Oczywiście zmiany dokonywane przez PiS są nieakceptowalne i prowadzą Polskę w fatalnym kierunku, ale każda siła polityczna, która chce dzisiaj z PiS-em walczyć, ma moralny obowiązek przedstawienia alternatywy dla tego, co proponuje PiS - alternatywy w postaci zmian pozytywnych i akceptowalnych, które zmieniłyby kraj na lepsze, a nie na gorsze. Bo powrotowi do stanu sprzed rządów PiS-u trzeba powiedzieć tak samo zdecydowane "nie", jak i tym rządom.
Niestety, jako się rzekło, wiodące siły opozycji nie mają Polakom do zaproponowania nic poza owym powrotem. Żadnego planu na to, "co po PiS-ie". Dlatego trochę ciężko iść wspólnie z nimi demonstrować...
A w ostatnim numerze "NIE" Jerzy Urban prorokuje, że niezależnie od tego, jak długo jeszcze PiS będzie rządził, tego, co zepsuje w Polsce, nie da się już naprawić - po prostu PiS-owskie zmiany staną się zbyt trwałym elementem polskiej rzeczywistości, aby jakakolwiek następna władza była w stanie w sposób praworządny je "odkręcić". Stąd też sugeruje, że po dyktaturze PiS-u może nastąpić tylko kolejna dyktatura - może lepsza, a może jeszcze gorsza... I niestety, może mieć rację :(