Co właściwie jest nie tak z tą psychoterapią?
2021-03-21, zmodyfikowana: 2021-03-22 kategorie: prywatne społeczeństwo Czysta Kraina
Muszę się przyznać: jeszcze do całkiem niedawna sam byłem zwolennikiem psychoterapii. Być może nawet w tekstach na tej stronie można znaleźć jeszcze jakieś tego ślady...
Co więcej - w 1990 roku w miesięczniku "STOP" opublikowałem nawet tekst broniący psychoterapii, polemizujący z publikacją Jacka Kryga w "Piśmie Literacko-Artystycznym" (przedrukowany potem w wydaniu specjalnym "Zielonych Brygad" poświęconym medytacji). Dzisiaj mi tego wstyd... :( Ale wtedy moja wiedza o psychoterapii ograniczała się do tego, co można było wynieść z lektury książki pod znamiennym tytułem "Przez psychoterapię ku duchowej edukacji", wydanej - niestety, przykro to powiedzieć - przez moją szkołę zen, w której wówczas praktykowałem i praktykuję do dzisiaj.
Książka - jak można zobaczyć już z samych podtytułów - zdominowana jest przez przez terapeutów nurtu Gestalt, wśród których w tym czasie wytworzyła się pewnego rodzaju moda na praktyki medytacyjne, zwłaszcza zen, z których to praktyk różne elementy przenoszone były do uprawianej przez nich terapii. Przenoszone w sposób bardzo chaotyczny, dyletancki i pozbawiony głębszego zrozumienia - ale z tego zdałem sobie sprawę dopiero wtedy, gdy sam "głębiej" wszedłem w praktykę zen i nabrałem w niej większego doświadczenia.
Tekst, z którym wówczas polemizowałem, nie krytykował nawet samej psychoterapii jako takiej, lecz właśnie praktykę "mieszania" psychoterapii z praktykami medytacyjnymi wywodzącymi się z tradycji wschodnich. Autor tekstu w "Piśmie Literacko-Artystycznym" pisał o psychoterapii: "Z założeń a priori wynika, że pacjent przychodzi do lekarza od umysłu, aby go uleczył. (...) Ogólnie rzecz ujmując, współczesnej psychoterapii zależy przede wszystkim na przygotowaniu pacjenta do lepszego funkcjonowania w społeczeństwie, do zwykłego radzenia sobie w życiu, zaś celem stawianym przez starożytny Wschód jest doprowadzenie adepta do wyzwolenia. (...) Gdyby udało się psychoterapeucie spełnić oczekiwania społeczeństwa, na gruncie którego działa, wtedy jakiekolwiek wyzwolenie nie może wchodzić w rachubę." I miał rację, twierdząc że psychoterapia jest procesem "przykrawania" pacjenta do oczekiwań społecznych (a tak naprawdę - do oczekiwań terapeuty). Ja jednak, pełny naiwnej wiary w bajki sprzedawane we wspomnianej książce przez terapeutów Gestalt, odpowiadałem mu: "leczenie osób chorych psychicznie (które rzeczywiście ma służyć pewnemu przystosowaniu ich do „normalnego” społeczeństwa) a szeroko pojęta psychoterapia to jednak dwie trochę różne sprawy. Współczesna psychoterapia przeznaczona jest z reguły dla osób w obiegowym pojęciu „normalnych”, całkiem nieźle radzących sobie w codziennym życiu, mających jednak kłopoty z - mówiąc najkrócej - pełnym i swobodnym tego życia przeżywaniem, pełnym wyrażaniem siebie. (...) Takie postępowanie w psychoterapii ma doprowadzić pacjenta do stanu swobodnego, nieskrępowanego wyrażania siebie i radosnej, afirmatywnej postawy wobec siebie i otoczenia (problemy iluż ludzi biorą się stąd, że siebie samych lub innych uważają za „złych”?)."
Nie rozwijam kwestii związanych z meritum ówczesnej naszej polemiki, czyli zasadności lub niezasadności wykorzystywania wschodnich systemów medytacyjnych w psychoterapii, bo problemem okazuje się tak naprawdę być sama psychoterapia - i o tym jest ten tekst. Warto jednak zaznaczyć, że Kryg - nie mając do końca racji w kwestii istoty wschodnich systemów medytacyjnych, których jakoby "nadzwyczajnego" statusu i "oryginalnego" kształu zdawał się bronić w swoim tekście - zwracał już wówczas uwagę na szereg problemów związanych z psychoterapią: kwestię uzależnienia od terapii i terapeutów, problem uzurpowania sobie przez terapeutów pozycji swoistych mistrzów czy przewodników duchowych - bez niezbędnych ku temu kompetencji - jak również zajmowania przez samą psychoterapię pozycji quasi-religii, a wreszcie niską efektywność działań terapeutycznych.
Ta świetlana wizja psychoterapii, jaką starała się roztoczyć wspomniana wyżej książka, była - jako się rzekło - bajką. Ale jasną wiedzę o tym pozyskałem dopiero niedawno, bo w ubiegłym roku. Wpadły wtedy w moje ręce książki Tomasza Witkowskiego. Jego trzy tomy "Zakazanej psychologii" oraz "Psychoterapia bez makijażu", jak również książka, na którą Witkowski często powołuje się w swoich publikacjach - "Przeciw terapii" Jeffreya Massona - pokazały kruche podłoże mitów, jakie w świadomości społecznej zbudowano wokół psychologii, psychoterapii i uprawiających ją ludzi.
Witkowski i Masson stawiają psychoterapii wiele, nierzadko bardzo ciężkich, zarzutów. Dla mnie jednak najistotniejszy jest ten, od którego rozpoczyna się zakończenie książki Massona:
"Każda z terapii, które zanalizowałem w tej książce (z wyjątkiem terapii radykalnej i feministycznej, które borykają się z innymi problemami) wykazuje brak zainteresowania społeczną niesprawiedliwością. Żadna z nich nie interesuje się fizycznym i seksualnym znęcaniem się. Każda skrycie akceptuje polityczne status quo. W skrócie, prawie każda terapia wykazuje pewien brak zainteresowania światem.
Terapeuta, podobnie jak inni, widzi problemy ludzi w kategoriach, które zna. Jeżeli coś, co zostało powiedziane terapeucie, nie pasuje do jego teorii, zostanie tak nagięte, że będzie pasowało. Zainteresowanie samym sobą zmusza terapeutów do udawania wiedzy, której nie posiadają. Terapeuci próbują narzucić swoje struktury na pacjentów. Łatwiej jest przyjąć założenia konieczne dla pozostania psychoterapeutą, na przykład że każdy odpowiada za siebie. Całej strukturze grozi upadek, gdy porzuci się choć jedną z tych zasad."
Rozszerzając nieco powyższe słowa Massona można stwierdzić, że "brak zainteresowania światem" wykazywany przez psychoterapię jest wręcz brakiem zainteresowania jakimikolwiek czynnikami zewnętrznymi w stosunku do umysłu pacjenta, które mogą mieć wpływ na jego stan psychiczny. Psychoterapeuci upatrują przyczyn wszelkich problemów, z jakimi zgłaszają się do nich pacjenci, w zawiłościach ich umysłów (najczęściej i najchętniej osławionych "traumach z dzieciństwa"). Rozpatrując wspomniane na wstępie związki psychoterapii z systemami medytacyjnymi Wschodu, można to uznać za bardzo naiwną i prymitywną interpretację buddyjskiego nauczania, że "wszystko jest stwarzane przez umysł". Ale wystarczy dopytać buddyjskiego nauczyciela o znaczenie tego nauczania, aby dowiedzieć się, że nawet jeżeli poczucie bólu jest stwarzane przez nasz umysł (inaczej mówiąc, gdybyśmy nie mieli umysłu, to nie czulibyśmy, że nas boli), to może ono być objawem jak najbardziej rzeczywistej (i już nie stwarzanej przez umysł) choroby naszego ciała. A tymczasem psychoterapeuci - mówiąc z jednej strony bardzo wiele o dolegliwościach psychosomatycznych, czyli o tym, że problemy psychiczne mogą spowodować dolegliwości cielesne - z drugiej strony kompletnie ignorują fakt, że działa to również w przeciwną stronę: określone choroby somatyczne (np. choroby tarczycy) albo niedobór bądź nadmiar w organizmie określonych składników (mikroelementów, witamin, hormonów itp.) mogą spowodować zaburzenia psychiczne! Próba leczenia tych zaburzeń psychoterapią jest bezcelowa; natomiast ustępują one zwykle wkrótce po tym, gdy uda się zwalczyć ich fizykalną przyczynę. Witkowski zwraca w swoich książkach uwagę na to, że żaden psychoterapeuta nigdy nie proponuje zgłaszającemu się do niego pacjentowi wykonania badań określających np. poziom witamin czy mikroelementów w organizmie, zanim podejmie się prowadzenia terapii. Nigdy nie zaleca konsultacji np. z neurologiem czy endokrynologiem, aby wykluczyć ewentualne choroby somatyczne, które mogłyby wpływać na psychikę. Witkowski przytacza nawet drastyczny przykład mężczyzny, który przez wiele lat poddawał się psychoterapii, podczas gdy przyczyną jego dolegliwości był nowotwór; kiedy wreszcie został prawidłowo zdiagnozowany, choroba była już w bardzo poważnym stadium i nawet jeżeli pacjent przeżyje, nigdy już nie dojdzie do pełni zdrowia.
Co więcej: zdecydowana większość psychoterapeutów - jak można się dowiedzieć z książek Witkowskiego - w ogóle nie próbuje postawić pacjentowi żadnej diagnozy, zanim rozpocznie terapię. Według terapeutów, w metodzie psychoterapeutycznej nie ma miejsca na coś takiego, jak stawianie diagnozy, bo umysł ludzki jest zbyt skomplikowany i nie da się tu - jak w medycynie - postawić prostej diagnozy. Ale w podjęciu leczenia - jak widać - brak diagnozy ani ta złożoność umysłu nie przeszkadza. Trochę w tym brak logiki.
Z brakiem diagnozy wiąże się oczywiście niemożność ustalenia żadnych sprawdzalnych kryteriów tego, czy terapia poskutkowała, czy nie; jedynym stosowanym przez większość psychoterapeutów kryterium oceny skuteczności terapii jest subiektywne odczucie - i to nie pacjenta, lecz... terapeuty! Pacjent wszak - z samego tego założenia, że jest pacjentem, czyli osobą zaburzoną - nie może właściwie ocenić przebiegu i skutków terapii. Jeżeli pacjent czuje, że po terapii czuje się gorzej - to jest to zapewne przejaw osławionego psychoterapeutycznego "oporu" przed "prawdą" o pacjencie, do której próbuje dotrzeć terapeuta. Jeżeli nawet i terapeuta przyznaje, że terapia się nie powiodła - to cóż, najprawdopodobniej to wina pacjenta, który okazał się po prostu "niegotowy" do terapii.
Znakomicie to koresponduje z psychoterapeutycznym przekonaniem, że przyczyna wszystkich problemów tkwi wyłącznie w naszym umyśle i tylko sam pacjent może podjąć wysiłek, aby je jakoś rozwiązać. I tutaj ujawnia się dogłębnie neoliberalny, kapitalistyczny i indywidualistyczny charakter psychoterapii. Psychoterapia tak naprawdę jest produktem skierowanym do "ludzi sukcesu" świata Zachodu. Pacjentkami pierwszego psychoterapeuty, Zygmunta Freuda, były z reguły osoby z tzw. "wyższych sfer". I od tych czasów aż do dzisiaj psychoterapia zorientowana jest na podtrzymywanie kapitalistycznego mitu o "byciu kowalem swojego losu". Zupełnie ignoruje problemy systemowe i wpływ warunków zewnętrznych i otoczenia na samopoczucie człowieka.
Czy na stan psychiczny niepracującej kobiety, która cierpi z powodu męża alkoholika i przemocowca, wpłynie lepiej analizowanie przez psychoterapeutę "traum z dzieciństwa" i zastanawianie się, co jest w niej takiego, że przyciąga do siebie tego typu ludzi, czy też udzielenie realnej pomocy prawnej, mieszkaniowej, finansowej, aby mogła wyjść z przemocowego związku? Oczywiście, potrzebne jest tutaj także i psychiczne wsparcie, ale aby utwierdzić tę osobę w tym, że podejmuje słuszne działanie, ma rację, ma prawo się chronić i zadbać o siebie, nie potrzeba psychoterapeuty z jego teoriami!
Co mogą zaoferować liczne zastępy polskich psychoterapeutów ludziom, którzy odczuwają lęk o przyszłość, bo z powodu "oszczędnościowych" polityk firm stracili pracę i nie mogą znaleźć nowej, gdyż w obecnej polskiej gospodarce dominują niskopłatne miejsca pracy w branżach takich jak handel, gastronomia czy ochrona, w których pracownicy są poddawani na dodatek ciągłemu mobbingowi i wyzyskowi? Ich mądre rady w tej sytuacji można chyba postawić na równi ze słynnym, wielokrotnie już obśmianym "weź kredyt, zmień pracę" prezydenta Komorowskiego. Warunki zewnętrzne tworzą bardzo często "dołek", z którego wydobycie się o własnych siłach jest niemożliwe. Tak jak w fizycznym modelu studni grawitacyjnej, w której zawsze spada się do jej najniższego punktu i bez czynnika zewnętrznego, który zmieni rozkład potencjału, trwała zmiana położenia jest niemożliwa. To wszystko psychoterapia, zamknięta w swojej bańce ludzi kapitalistycznego sukcesu (niekoniecznie tych, którzy ten sukces osiągnęli; znacznie częściej tych, którzy do niego aspirują), zdaje się rozkosznie ignorować.
A skoro już padło nazwisko Freuda: co prawda chyba większość psychoterapeutów obecnie werbalnie odżegnuje się od Freuda, niemniej jednak w istocie wiele nurtów psychoterapii wciąż opiera się w mniejszym lub większym stopniu na freudowskiej psychoanalizie. Trudno się temu dziwić, bo przecież to Freud był "ojcem" całej psychoterapii; on ją zapoczątkował, więc wszystkie nici muszą w taki czy inny sposób, prędzej czy później, prowadzić do niego. Tymczasem okazuje się - co odkrył i opisał w swojej książce właśnie wspomniany Jeffrey Masson - że cała teoria Freuda oparta była na sfałszowanych danych! Sytuacje, reakcje, wypowiedzi, które Freud opisywał w swoim najsłynniejszym opisie przypadku, na którym oparł całą swoją teorię, nigdy nie miały miejsca i zostały po prostu przez Freuda wymyślone. Dosyć zatem kiepsko to świadczy o samych podwalinach psychoterapii, skoro u jej podłoża leży fałszerstwo i kłamstwo. Fałszerstwo i kłamstwo dokonane z bardzo prozaicznych pobudek - jak zazwyczaj to bywa, chodziło o prestiż i pieniądze. Działalność psychoterapeutyczna od samego początku była i nadal jest przedsięwzięciem bardzo lukratywnym.
A oprócz tego, że psychoterapeuta bierze od pacjenta pieniądze, to jeszcze pozostaje wobec niego w relacji władzy. To przecież terapeuta jest tym, który sobie "radzi", a pacjent tym, który sobie "nie radzi" i poszukuje pomocy. Terapeuta ma magiczną niemalże wiedzę (a przynajmniej udaje, że taką ma), która pozwala mu "grzebać" w umyśle pacjenta i kierować jego uwagę na "przyczyny" problemów, których pacjent jest nieświadomy. Wspomniane już wcześniej pojęcie "oporu" jest cudownym środkiem pozwalającym terapeucie odrzucać wszystkie zaprzeczenia ze strony pacjentów. Jeżeli pacjent sprzeciwia się sugestiom terapeuty co do "przyczyny" jego problemów, to znaczy że odczuwa opór przed ich wyciągnięciem na światło dzienne; a to znaczy, że terapeuta ma rację. Im silniej pacjent się sprzeciwia, tym większy opór - a to znaczy, że tym bliżej "prawdy" jest terapeuta. Ostatecznie pacjent musi przełamać swój opór i zgodzić się z sugestią terapeuty; wtedy jest to uznawane za sukces w terapii. Albo - z reguły nie uprzedzając o tym terapeuty - pacjent po prostu nie pojawia się na następnej sesji i przerywa terapię; w języku terapeutów nazywa się to drop-out, czyli "wypadnięcie" z terapii. Takich "drop-outów" terapeutom zdarza się wiele, ale to przecież tylko dowodzi właściwego kierunku ich terapii, prawda? Pacjent odczuwał tak silny opór, że nie był w stanie kontynuować terapii - czyli, po raz kolejny, terapeuta miał rację! W takim układzie psychoterapia staje się postępowaniem absolutnie niefalsyfikowalnym; nie da się w żaden sposób wykazać, że terapeuta prowadził terapię nieprawidłowo, bo każda negatywna reakcja ze strony pacjenta może być zinterpretowana jako opór - czyli dowód słuszności terapii!
Gdzie są pieniądze i władza, tam często pojawia się przemoc. I faktycznie, w książkach zarówno Witkowskiego, jak i Massona, opowieści o psychoterapeutycznej przemocy nie należą do rzadkości. Oczywiście standardową obroną środowisk psychoterapeutów jest twierdzenie, że "czarne owce" zdarzają się wszędzie, i że to, że wśród psychoterapeutów zdarzają się przemocowcy, nie świadczy o tym, że sama psychoterapia jako taka ma charakter przemocowy. W "Psychoterapii bez makijażu" Witkowski bierze pod lupę właśnie tę kwestię: wszystkim swoim rozmówcom - a są wśród nich po równo pacjenci i psychoterapeuci - zadaje pytanie: czy ich zdaniem mamy do czynienia z sytuacją beczki jabłek, w której niektóre jabłka są zgniłe, ale większość zdrowa, czy też raczej sama beczka jest przegniła i powoduje gnicie znajdujących się w niej jabłek. Wnioski z przedstawionych rozmów skłaniają raczej do przychylenia się do tej drugiej odpowiedzi...
Zresztą jeżeli istnieją nurty psychoterapii w założeniu opierające się na stosowaniu przemocy - jak opisywana przez Witkowskiego "terapia więzi", w wyniku której szereg osób straciło życie (!) - czy też ustawienia hellingerowskie, gdzie jawnie przemocowy charakter sesji widoczny jest wyraźnie w książkach samego Hellingera - i nie spotykają się one z jednoznacznym i kategorycznym potępieniem środowiska psychoterapeutycznego, to jaki z tego można wyciągnąć wniosek? Ano taki, jaki wyciąga Masson: "Każdy powinien wiedzieć, że wejście do gabinetu psychoterapeuty (...) jest wejściem w świat, gdzie mogą nam wyrządzić krzywdę." Nawet jeśli nie dochodzi do jawnej przemocy fizycznej czy seksualnej, to wszelkie relacje wskazują na to, że rzeczą powszechną w psychoterapii jest narzucanie pacjentowi przez terapeutę własnego systemu wartości i przekonań. Innymi słowy - terapeuta "formuje" pacjenta na własny obraz i podobieństwo, nawet jeżeli czyni to nieświadomie i nieumyślnie. Jeżeli ten proces "formowania" się powiedzie i pacjent przyjmie "model" sugerowany przez terapeutę, terapeuta zazwyczaj uznaje, że terapia zakończyła się powodzeniem.
Jeżeli nie - skrzywdzony pacjent nie ma właściwie żadnych możliwości dochodzenia od terapeuty zadośćuczynienia (o ile nie doszło do jawnej przemocy). Zawód psychoterapeuty nie jest w Polsce w żaden sposób uregulowany prawnie; psychoterapeutą może zostać każdy. Wystarczy założyć działalność gospodarczą z odpowiednim numerkiem PKD. Oczywiście w praktyce większość psychoterapeutów posiada certyfikaty takich czy innych stowarzyszeń psychoterapeutycznych, bo wymuszają to na nich wymogi rynku; jednak taki certyfikat stwierdza tylko tyle, że dany terapeuta odbył szkolenie zgodnie z metodą danego stowarzyszenia i ma kwalifikacje (według danego stowarzyszenia) do prowadzenia terapii tą metodą. Ile jest "warta" sama metoda, czy jest ona w jakikolwiek sposób skuteczna i w jakich przypadkach - tego tak naprawdę nie wiadomo, gdyż większość z tych metod ani nie ma żadnych naukowo udowodnionych podstaw teoretycznych, ani też nie bada się ich skuteczności empirycznie. Część nurtów psychoterapeutycznych zawzięcie odżegnuje się od prób takiego badania (co nie przeszkadza im jednocześnie z całkowitą pewnością siebie twierdzić, że "istnieją dowody naukowe na skuteczność psychoterapii"), część udaje, że takie badania robi - ale ich metodologia pozostawia pod względem naukowym bardzo wiele do życzenia i ich wyników nie można traktować jako wiarygodnych. Jest bardzo niewielka grupa modalności (czyli odmian) psychoterapii, dla których istnieją rzetelne badania potwierdzające ich skuteczność (Witkowski wymienia tu właściwie jedynie psychoterapię poznawczo-behawioralną, która sama ma bardzo sformalizowane procedury i jest oparta na naukowych podstawach), ale tylko w odniesieniu do określonych przypadków zaburzeń - psychoterapia nie jest "panaceum" na wszystko, wbrew jej obrazowi tworzonemu w świadomości społecznej.
Wróćmy jednak do skrzywdzonego pacjenta próbującego szukać sprawiedliwości. Jeśli psychoterapeuta należy do stowarzyszenia psychoterapeutycznego, teoretycznie pacjent może zwrócić się do sądu koleżeńskiego tego stowarzyszenia. O ile w ogóle dojdzie do rozpatrzenia wniosku, sądy takie orzekają (oczywiście!) praktycznie wyłącznie na korzyść psychoterapeutów. Do sądu powszechnego trudno psychoterapeutę pozwać, gdyż przedmiotem pozwu musiałoby być nienależyte wykonanie usługi - a jak ustalić, czy usługa została wykonana w sposób należyty, skoro strony nie spisały żadnej umowy ustalającej dokładnie, co właściwie psychoterapeuta ma zrobić? Nie ma też - jak wspomniałem - żadnych regulacji prawnych ustalających, co ze strony terapeuty byłoby "należytym" wykonaniem usługi, a co nie. Innymi słowy, pacjent ma jedynie płacić i zdać się na łaskę terapeuty. Co więcej, zdarzają się bezczelni terapeuci, którzy w odwecie na pacjentach próbujących się skarżyć sami pozywają ich do sądu - o rzekome "zniesławienie" czy narażenie na "straty wizerunkowe" utrudniające prowadzenie działalności.
Trudno w stosunkowo krótkim tekście podsumować wszystkie wnioski wynikające z lektury kilku całkiem sporych książek, niemniej widać, że uzbierał się nam już całkiem spory katalog poważnych zarzutów wobec psychoterapii. Wydaje się zatem naturalnym, że wiele osób zadaje pytanie (m.in. Witkowskiemu podczas jego wykładów czy na forach internetowych): co w takim razie zamiast psychoterapii?
I tu odpowiedź okazuje się pokazywać, że samo pytanie wcale nie jest takie oczywiste i naturalne. Odpowiedź bowiem - zarówno Witkowskiego, jak i Massona - brzmi: nic. Czy jeżeli jakaś działalność jest szkodliwa i/lub niepotrzebna, musimy się zastanawiać, czym ją zastąpić? Zdaniem Witkowskiego psychoterapia w większości przypadków jest niepotrzebna; podobnie jak organizm człowieka ma zdolność regeneracji fizycznej i np. niewielkie rany same się goją bez interwencji lekarskiej, tak samo i po różnych negatywnych doświadczeniach psychicznych potrafimy się sami zregenerować, jeżeli - i tu najistotniejsza sprawa - zniknie przyczyna (zazwyczaj zewnętrzna), która ten negatywny stan psychiczny powodowała. Stąd Witkowski absolutnie neguje psychoterapeutyczny mit "traum z dzieciństwa", które rzekomo przez całe życie mają wpływać na nasze postępowanie. Młode organizmy mają największą zdolność do regeneracji w sferze fizycznej; dlaczego mamy sądzić, że w sferze psychicznej nie jest podobnie? Gdy minie traumatyczne doświadczenie, psychika sama dojdzie do równowagi.
Tam zaś, gdzie potrzebna jest pomoc innej osoby, równie dobrze, a nawet lepiej - twierdzi Witkowski - sprawdzi się rozmowa z życzliwą osobą: przyjacielem, kimś z rodziny czy duchownym (albo - jak to w wielu opowieściach - barmanem w knajpie ;)). Na tym opierają się zresztą proste techniki pomocy psychologicznej upowszechniane przez uhonorowanego wieloma nagrodami indyjskiego psychiatrę Vikrama Patela (którego Witkowski jest gorącym propagatorem), opisane przez niego w książce "Tam, gdzie nie ma psychiatry" i odnoszące wielkie sukcesy (weryfikowalne i mierzalne :)) na całym świecie, zwłaszcza w biedniejszych krajach.
Do tego wszystkiego, co o zbyteczności psychoterapii pisze Witkowski, dodam jeszcze argument z tekstu Jacka Kryga z 1989 roku, do którego to tekstu sięgnąłem teraz ponownie przy okazji pisania tej notki: Kryg podkreśla tam kilkakrotnie, że w tradycjach wschodnich, które dziś nadal przynoszą inspirację milionom ludzi na całym świecie w ich drodze duchowej - i do których tak chętnie odwołują się psychoterapeuci - coś takiego jak psychoterapia nie istniało...
Na zakończenie naprawdę serdecznie zachęcam do przeczytania wspomnianych książek zarówno Witkowskiego, jak i Massona. To, co tutaj napisałem, to bardzo skromne streszczenie ogromu wiedzy tam zawartej, który definitywnie zmieni wasze patrzenie na psychoterapię...