2008-01-12 01:42:17 autor: Roger
Witam! Na początku gratuluję strony. Nie miałem czasu jej dokładnie przejrzeć, ale wydaje się to być jedna z ciekawszych pozcji w sieci, na które natknąłem się w ostatnim czasie. ok, dość słodzenia wracam do tematu.
Zapoznałem się z wypowiedzią mistrza zen i stwierdzam, że nic nowego (w stosunku do nauki Kościoła nie wnosi). Zarówno tu i tam człowiek sam pozostaje z decyzją. Myślę, że naważniejsze w tym wszystkim jest rozważenie konsekwencji przed podjęciem decyzji. Zauważ (przepraszam, że per Ty), że w przypadku podjęcia decyzji o aborcji w KK jest mowa o grzechu, a mistrz zen wspomina o brzemieniu. Tam Budda ma sprawić, że brzemię będzie lżejsze natomiast ze strony nauki KK wskazałbym boże miłosierdzie.
Dla mnie w całym temacie uderzająca jest jedna rzecz. Kiedyś zapoznałem się ze wspomnieniami kobiety asystującej przy aborcjach. Podawane w mediach, jako argumenty, przyczyny aborcji stanowiły zaledwie promil rzeczywistych przyczyn. Nie będę się rozpisywał w sieci jest wystarczająco dużo materiałów.
Na koniec słowo o wzbudzaniu szumu przez KK wokół tematów związanych z człowiekiem. Wydaje mi się, że gra idzie o wyższą stawkę a mianowicie pewne granice, które przekracza człowiek. Przeczytałem z uznaniem Twoję wypowiedź nt. profesjonalizmu i myślę, że się zgodzisz ze stwierdzeniem, że każdy profesjonalista powinien postępować zgodnie z pewną etyką. I o chyba o zdefiniowanie pewnych granic KK zabiega.
Pozdrawiam
2008-01-12 02:21:38 autor: raj
Piszesz, że tu i tu człowiek pozostaje sam z decyzją. Ja to widzę inaczej. Rosi Kapleau wyraźnie stwierdza m.in.:
- "doświadczenie mahajany nie uważa prawa do życia za coś absolutnego. Dotyczy to oczywiście również i przerywania ciąży";
- "Nic nie jest absolutnie słuszne ani niesłuszne; nie ma jednoznacznych rozwiązań. [...] Kiedy uspokoją się górne poziomy twojego umysłu, te które ważą i analizują, "właściwy" tok działań ujawni się sam. Jeśli będzie temu towarzyszyć uczucie wewnętrznego spokoju, możesz być pewien, że nie popełniłeś błędu."
Jest to sedno buddyjskiego podejścia do moralności. Kościół katolicki mówi zupełnie inaczej. Prawo do życia jest absolutne, a aborcja zawsze jest złem. Człowiek owszem, ma możliwość wyboru, ale jeden wybór jest jednoznacznie moralnie dobry, drugi jest jednoznacznie moralnie zły. U Kapleau masz wyraźnie stwierdzone, że każda decyzja, jeżeli tylko będzie powzięta pod wpływem "głosu wewnętrznego", wynikającego z głębokiej medytacji, będzie dobra.
Dla mnie to jest bardzo istotna różnica, sprowadzająca się do tego, że w KK masz jednoznaczne, narzucone z zewnątrz normy postępowania - ktoś ci mówi, co jest dobre, a co złe, i między dobrem a złem wybierasz. Jeżeli wybierzesz "zło" - Kościół cię potępia (boże miłosierdzie owszem, może istnieje, ale Kościół ludzkiego miłosierdzia dla "błądzących" w praktyce, nie w teorii, raczej ma niewiele - chętniej potępia niż okazuje miłosierdzie). W buddyzmie nie ma takiego zewnętrznego "cenzora" - sam musisz ocenić, co jest dobre, a co złe, i w różnych konkretnych sytuacjach życiowych, w odniesieniu do różnych osób, wybór może być zupełnie różny. I nikt cię tu za nic nie potępia - jesteś tylko ty ze swoim sumieniem. Dla mnie to jest sytuacja znacznie bardziej kojarząca się z miłosierdziem niż ferowanie zewnętrznych, autorytatywnych, jednoznacznych ocen moralnych.
2008-01-12 03:16:23 autor: Roger
Pisząc o tym, że człowiek pozostaje z decyzją samemu miałem na myśli nastepującą wypowiedź Rosi Kapleau (nie podejmuję się próby odmiany): "Kiedy uspokoją się górne poziomy twojego umysłu, te które ważą i analizują, "właściwy" tok działań ujawni się sam. Jeśli będzie temu towarzyszyć uczucie wewnętrznego spokoju, możesz być pewien, że nie popełniłeś błędu."
Dziwi mnie, że obecnie ludzie tak chętnie sięgają po filozofie wschodu, zapominając (lub nie wiedząc), że to co nazywamy medytacją w kulturze zachodniej znane jest jako kontemplacja.
Ostatecznie to człowiek podejmie decyzję i wraz z nią wszelkie konsekwencje. Dla mnie różnica jest taka, że KK odrzuca relatywizm moralny, natomiast Rosi Kapleau go dopuszcza.
Myślę, że nie można mylić potępienia czynu z potępieniem człowieka. KK nie potępia ludzi tylko złe czyny np. "Wśród wszystkich przestępstw przeciw życiu, jakie człowiek może popełnić, przerwanie ciąży ma cechy, które czynią z niego występek szczególnie poważny i godny potępienia.(JPII)"
Co do narzucanych z zewnątrz norm postepowania. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie zarzucał, że np. Kodeks Karny lub Kodeks Ruchu Drogowego narzuca mu normy postepowania. Można spierać się o szczegóły, ale ogólnie pewne przepisy służą ogólnemu dobru. Czy sam kodeks jest w sanie powstrzymać kogoś od jazdy samochodem po pijanemu? Myślę, że nie. Ale kodeks określa konsekwencje takiej jazdy - też mówi co jest dobre a co złe. Łamiesz pewne reguły więc możesz być pozbawiony pewnych przywilejów.
Podobnie jest z KK. Jest nauka KK, która jest pewnym drogowskazem. Skoro czujesz się związny z kościołem to podejmując pewne decyzje bierzesz ją pod uwagę. Decyzję podejmujesz sam.
Pozdrawiam
2008-01-13 01:07:00, zmodyfikowany: 2008-01-13 01:16:26 autor: raj
1. Nie lubię, jak ktoś używa określenia "filozofie wschodu". Jest to wrzucanie wszystkich, często diametralnie różnych prądów filozoficznych, religijnych, duchowych, naukowych (bo wszystko to bywa podciągane pod termin "filozofie wschodu") funkcjonujących w różnych krajach i kulturach Azji do jednego worka. A zatem pewnego rodzaju stosunek lekceważący - my na Zachodzie jesteśmy na tyle "ważni", że można i trzeba wgłębiać się np. w różnice doktrynalne między katolicyzmem, prawosławiem, różnymi odmianami protestantyzmu itd. i uważać je za coś ważnego i istotnego, podczas gdy wszystko "stamtąd" to są jakieś tam nieokreślone "filozofie wschodu", których nie chcemy ani nie potrzebujemy poznawać.
2. Trudno mi odpowiadać za "ludzi", dlaczego sięgają oni po "filozofie wschodu" - zresztą takich uogólnień typu "ludzie" też nie lubię - mogę jedynie odpowiedzieć sam za siebie, dlaczego ja wybrałem nie "filozofie wschodu", tylko konkretnie buddyzm i to jeszcze konkretniej zen. Właśnie ze względu na to, co Ty nazywasz "relatywizmem moralnym", a ja określam brakiem "zewnętrznego cenzora", wskazującego, co jest dobre, a co złe. Tutaj Ty sam musisz to określić. Jest to różnica zasadnicza - podkreślam to po raz drugi, a zdaje się, że Ty ciągle tego nie "chwytasz".
3. Nauka Kościoła nie jest drogowskazem (drogowskaz dopuszcza dowolność), lecz nakazem (wprawdzie moralnym, a nie prawnym, ale jednak nakazem) określonego postępowania. Jeżeli nie postępujesz zgodnie z nauką Kościoła, nie możesz w pełni uznawać siebie za katolika. Nauka Kościoła dla katolika nie jest czymś, z czego można sobie wybierać, do czego będzie się stosować, a do czego nie (wtedy to byłby drogowskaz), tylko albo się ją przyjmuje w całości, albo nie jest się katolikiem. W przeciwieństwie do buddyzmu.
4. Porównanie z Kodeksem Karnym czy Prawem o Ruchu Drogowym (nie istnieje coś takiego jak "Kodeks Ruchu Drogowego"; oficjalnie nazywa się to "Prawo o Ruchu Drogowym", zaś potocznie "kodeks drogowy") jest zupełnie nieuzasadnione. Żaden przepis prawny nie feruje ocen moralnych. Nie mówi, że jeżeli zrobisz to-a-to, to robisz źle i popełniasz grzech. Mówi, że danego czynu popełniać nie wolno, bo jeżeli ten zakaz się złamie, grozi to taką czy inną konkretną karą. Część z tych zakazów faktycznie ma służyć ogólnemu bezpieczeństwu (jak np. większość przepisów kodeksu drogowego). Część w sposób ewidentny służy ochronie interesów samych instytucji państwowych (np. w Kodeksie Karnym masz cały rozdział o przestępstwach przeciwko państwu). Część praw - jak np. bardzo kontrowersyjne prawo autorskie - jest podyktowana lobbingiem wielkich korporacji, a jeszcze inne - jak np. zakaz aborcji - takimże samym "lobbingiem" Kościoła, który stara się swoje oceny moralne narzucić jako prawo reszcie społeczeństwa - także i tym, którzy z KK się nie utożsamiają. I to ostatnie mi się BARDZO nie podoba.
Problem z KK jest taki, że jest on kościołem wojującym i swój światopogląd - włącznie ze swoimi rygorystycznymi i absolutnymi (czyli - w mojej opinii - całkowicie nieżyciowymi) ocenami moralnymi - próbuje narzucać innym. Na dodatek często postępuje de facto niezgodnie z własną nauką. Ty mi tu uparcie sięgasz do teorii - cytując np. Jana Pawła II (akurat z zacytowanym zdaniem też się nie zgadzam, bo dla mnie "normalne" zabójstwo, odebranie życia człowiekowi, który już funkcjonuje w świecie, ma jakieś marzenia, ideały, plany, nadzieje, pełni jakąś rolę w społeczności, jest znacznie poważniejszym występkiem przeciwko życiu niż przerwanie ciąży, które odbiera życie na wpół świadomemu, praktycznie jeszcze niemyślącemu embrionowi, którego życie się na dobrą sprawę jeszcze nie zaczęło) - natomiast mnie chodzi przede wszystkim o praktykę instytucji kościelnych. Wbrew temu, co piszesz, są one bardzo chętne do potępiania człowieka właśnie, i to każdego człowieka, który ma odmienne od nich zdanie, co zresztą widać właśnie w ich wypowiedziach na temat in vitro czy aborcji...
Podsumowując to wszystko, dla mnie w podejściu buddyjskim do moralności na pierwszym miejscu jest zawsze człowiek, a w podejściu Kościoła Katolickiego (jeszcze raz powtarzam, w praktyce, nie w teorii) na pierwszym miejscu są niewzruszone zasady moralne, a dopiero na drugim człowiek. A jednak ja wolę, żeby zasady były dla człowieka, a nie człowiek dla zasad...