Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Koniec i bomba, a kto oglądał, ten trąba!

2010-05-29   kategorie: kultura

No i oto wreszcie doczekaliśmy się zakończenia serialu "Zagubieni". Od jakiegoś czasu można było podejrzewać że zakończenie to, niestety, będzie rozczarowaniem. Z rozwoju fabuły widać było, że scenarzyści "odpuścili" sobie wyjaśnienie licznych tajemniczych wątków pojawiających się w serialu - a może nigdy nie mieli pomysłu na to, jak je wyjaśnić, i uprawiali radosną twórczość ;). Nie dowiemy się już zatem nigdy, jakie badania na wyspie prowadziła Dharma Initiative i jaka historia stała za powstaniem tej organizacji. Nie dowiemy się, dlaczego w wiele lat po wybiciu całej ekipy Dharmy stacja Łabędź (a może i inne stacje? ile ich naprawdę było i czy istniały łączące je tajne tunele zaznaczone na mapie Radzinsky'ego?) nadal była zaopatrywana - przez kogo? - w zrzuty żywności (w jaki sposób dostarczane, skoro wyspa jest odizolowana od świata zewnętrznego?). Nie dowiemy się, kto i po co (i jak?) podłożył na dnie oceanu fałszywy wrak samolotu Oceanic 815 pełen trupów na pokładzie, w miejsce tego, który rozbił się na wyspie. Nie dowiemy się więcej o Innych ani o tym, kto zbudował na wyspie Świątynię, podziemne koło mające moc przesuwania wyspy i gigantyczne egipskie posągi. Nie dowiemy się też, dlaczego Desmond (który, jak się spodziewałem, okazał się kluczową postacią w serialu) posiadał takie niezwykłe właściwości i skąd brała się tajemnicza wiedza Eloise Hawking na temat przeznaczenia, która tak mocno wpływała na postępowanie tegoż Desmonda. I tak dalej... A przede wszystkim - czym są tajemnicze liczby, od których wszystko się zaczęło? (już prawie zdążyliśmy o nich zapomnieć...?)

To wszystko scenarzyści uznali za mało ważne wobec wątku opowiadającego o konflikcie między dwoma pradawnymi mieszkańcami wyspy - Jacobem i bezimiennym "Czarnym Dymem". Można byłoby im to ewentualnie nawet wybaczyć, gdyby przynajmniej ten wątek był zadowalająco uprawdopodobniony i wyjaśniony. Jednak nie. Główną osią, motorem wszystkiego, co zdarzyło się na wyspie, okazało się być dążenie Jacoba do ochrony tajemniczego światła, znajdującego się w sercu wyspy, przed jego rywalem, który chce wyspę zniszczyć, aby móc z niej uciec. Tyle tylko, że historia ta jest pełna niekonsekwencji - nie wiadomo właściwie, dlaczego ucieczka "Czarnego Dymu" z wyspy byłaby czymś, czego należy za wszelką cenę uniknąć. Oczywiste, że byłoby to złe dla Jacoba i samej wyspy, skoro wiązałoby się z jej zniszczeniem - ale na czym polega to - wielokrotnie wspominane w dialogach - wielkie zło dla całego świata, jakie mogłoby wyniknąć z tej sytuacji? Dlaczego Jacob decyduje się ściągać na wyspę dla zapobieżenia temu ludzi z całego świata, aranżując najbardziej nieprawdopodobne wydarzenia?

Dlaczego wreszcie "Czarny Dym" - który niegdyś był bratem Jacoba - jest uwięziony na wyspie? Przybrana matka Jacoba i jego brata powiedziała w dzieciństwie obu chłopcom, że nie mogą opuścić wyspy (jak zatem Jacob w późniejszym czasie pojawiał się w świecie poza wyspą, aby wpływać na życie wybranych przez siebie ludzi?). Następnie przekazała Jacobowi zadanie ochraniania światła - przed kim bądź przed czym (skoro "Czarny Dym" jeszcze wówczas nie istniał), i dlaczego?

Scenarzyści nie wyjaśnili zatem nawet podstawowego wątku, wokół którego koncentrował się cały finał serialu. W dodatku do "nie trzymającego się kupy" wątku Jacoba i "Czarnego Dymu" dostaliśmy równie "nie trzymające się kupy" bajdurzenia o życiu po śmierci. Okazuje się, ze tak naprawdę alternatywna linia czasu, w której samolot się nie rozbił i doleciał szczęśliwie do Los Angeles, a z której obrazki oglądaliśmy przez całą ostatnią serię, to świat, w którym wszyscy bohaterowie... są martwi, choć o tym nie wiedzą! I czekają - również nie wiedząc o tym - na to, aby wszyscy członkowie ich karassu (to określenie z "Kociej kołyski" Kurta Vonneguta wręcz ciśnie się samo do głowy, gdy ogląda się ostatnie sceny serialu), przypomniawszy sobie wydarzenia z wyspy, mogli odejść gdzieś w dalsze rejony zaświatów (czyli najwyraźniej jest to jakieś miejsce pośrednie, coś w rodzaju spirytystycznej "przestrzeni Swedenborga"?). Zatem już nic nie wiadomo - czy wywołana przez bohaterów na końcu sezonu 5 eksplozja bomby atomowej faktycznie "rozdwoiła" czas i w jednej z linii zapobiegła katastrofie, czy też nie? Jak bohaterowie trafili do owego świata martwych - czyżby w istocie zginęli w owej eksplozji? Skąd w ogóle wziął się ów świat (bo w dialogach pada w pewnym momencie stwierdzenie "to wyście go stworzyli")? Kolejne niewyjaśnione nielogiczności i niekonsekwencje...

Ale co tam nielogiczności i niekonsekwencje - ważne, że w finale serialu co chwilę ktoś przypomina sobie szczęśliwe chwile, które spędził(a) na wyspie w towarzystwie osoby stojącej przed nim(nią), i pada jej(mu) w ramiona. Wszystkie te zagadki i tajemnice okazują się zatem tak naprawdę pretekstem do pokazania sztampowej, sentymentalnej historyjki o miłości i jej znaczeniu w życiu. Niewątpliwie, trzeba przyznać finałowi serialu, że pod względem rzemiosła filmowego jest świetnie zrobiony, bardzo oddziałujący na emocje, plastyczny i znakomity do oglądania, z fascynującą rolą Desmonda. I absolutnie bez sensu, z nieznośnie hollywoodzkim happy endem. Nie po to oglądałem przez pięć lat "Zagubionych" (pięć, bo "wskoczyłem" w serial tuż na początku drugiego sezonu, "nadrabiając" pierwszy obejrzeniem nagrań), żeby na koniec dostać historyjkę o miłości, no wybaczcie! Niestety, ktoś tu mnie zrobił w trąbę. :(

komentarze (1) >>>