Post scriptum w sprawie Tybetu
2008-03-18 kategorie: społeczeństwo Czysta Kraina
Postscriptum do tej notki, a właściwie dwa:
Po pierwsze, już po raz drugi w życiu dziwnym trafem udaje mi się uprzedzić międzynarodowe wydarzenia wiążące się z Tybetem. Na początku września 1989 r. w zespole redakcyjnym miesięcznika "STOP" pracowaliśmy nad kolejnym numerem pisma. "Ni z gruszki ni z pietruszki" pojawił się pomysł, aby zamieścić w nim polskie tłumaczenie tekstu XIV Dalajlamy "A Human Approach to World Peace". Tak też i zrobiliśmy. Gdy na początku października odebraliśmy numer z drukarni i trafił on do sprzedaży, nadeszła wiadomość o przyznaniu XIV Dalajlamie Pokojowej Nagrody Nobla...
Tym razem zaś 24 lutego zamieściłem na tej stronie tę notkę, nawołującą do bojkotu olimpiady w Chinach. Bojkot ten "chodził mi po głowie" już od chwili, gdy Pekinowi została przyznana organizacja igrzysk, ale teraz, gdy cała prasa zaczęła coraz częściej pisać o chińskich przygotowaniach do olimpiady, a rubryki sportowe wypełniły się informacjami o tym, jak to do olimpiady szykują się sportowcy, nagle uświadomiłem sobie, że to już chyba czas najwyższy, aby napisać o bojkocie na mojej stronie... I kto by się spodziewał, że wybuchnie powstanie w Tybecie, co spowoduje, iż o ewentualnym bojkocie chińskich igrzysk zacznie mówić "pół świata" i temat ten pojawi się w mainstreamowych mediach? (to ostatnie wydawało mi się niemal nierealne - szkoda tylko, że aby zaczęto głośno mówić o bojkocie, musiały zginąć kolejne dziesiątki Tybetańczyków... :( taka jest okrutna twarz "wolnych mediów"... :()
Naprawdę przedziwne zbiegi okoliczności... a może to coś więcej? Może to po prostu taka karma...?
A oto drugie postscriptum. "Zatrzęsło" mną, gdy w poniedziałkowej "Gazecie Wyborczej" przeczytałem felieton Mariusza Zawadzkiego w sprawie bojkotu olimpiady w Pekinie (wersja elektroniczna, do której zamieszczam tu odsyłacz, jest nieco inna od drukowanej, tak jakby była to pierwsza wersja, przed zamieszczeniem w wydaniu papierowym jeszcze przeredagowana). Dawno - a może w ogóle - nie zdarzyło mi się czytać w "Gazecie Wyborczej" tak demagogicznego tekstu. Autor pisze, że jeżeli ktoś chce bojkotować olimpiadę w Chinach, to "uczciwość wymaga", by "przede wszystkim zbojkotował swój komputer, bo pewnie wykonano go w Chinach", a następnie by pozbył się z domu różnorakich towarów chińskiego pochodzenia. Nie chcę tu bliżej rozwodzić się nad demagogią takiego podejścia, wystarczy sobie wyobrazić, że przenosimy rozumowanie pana Mariusza na czasy PRL-u - co redaktorom "GW" powinno być dosyć bliskie - i głosimy np. "jeżeli chcesz potępiać komunizm, to przede wszystkim nie kupuj towarów (np. mebli, naczyń, lekarstw...) wyprodukowanych przez państwowe, komunistyczne fabryki, i w ogóle nie kupuj niczego w państwowych, komunistycznych sklepach. Inaczej jesteś oportunistą i nie masz moralnego prawa np. działać w opozycji, a nawet jej popierać." Jak się to Panu widzi? Czasami nie mamy zbyt wielkiego wyboru, w jakiej rzeczywistości będziemy żyć i z czego będziemy korzystać. Ale nie o tym głównie chciałem pisać, a o tym, że nie rozumiem dlaczego autor pomieszał w swojej wypowiedzi dwa zupełnie różne podmioty bojkotu olimpiady. Pisze: "zanim wyjdziesz na ulice wykrzyczeć SWÓJ bojkot", "odpuść SOBIE bojkot olimpiady w Pekinie" i za moment: "dlaczego SPORTOWCY [...] mieliby ponosić wyrzeczenia zamiast ciebie?".
Chwila, chwila. To o bojkocie olimpiady przez kogo Pan właściwie pisze, Panie Mariuszu? Przeze mnie, szarego czytelnika gazet i oglądacza telewizji, czy przez sportowców? Decyzje tych drugich nie są moją sprawą. Wielu z nich marzy o olimpijskim medalu - nawet w Chinach - i zrozumiałe, że będą chcieli te marzenia zrealizować. Ja natomiast mogę - i zrobię to - zbojkotować chińską olimpiadę jedynym dostępnym mi sposobem: za pomocą pilota od telewizora. Po prostu nie będę jej oglądać. Ani trochę. Niech tak zrobią tysiące ludzi, a odczują to stacje telewizyjne transmitujące olimpiadę, a one już niewątpliwie zadbają o to, aby dotkliwie odczuli to również jej organizatorzy. Bojkot olimpiady w Chinach powinien być bojkotem konsumenckim - wykorzystajmy jedyną broń jaką mamy w świecie, w którym liczy się przede wszystkim siła pieniądza: możliwość nie kupowania produktu wyprodukowanego kosztem zbrodni. Taki jest w końcu sens bojkotu: jest to coś, co działa podobnie jak wybory - każdy z nas ma jeden głos, który sam w sobie niewiele znaczy, ale jeśli zsumować wszystkie głosy, powstaje potężna siła. I w tych "wyborach", tak jak w ostatnich wyborach parlamentarnych, powinniśmy wszyscy - nie tylko w Polsce, ale na całym świecie - wykazać się jak najwyższą frekwencją.