Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

Czas klikaczy

2008-03-13   kategorie: praca społeczeństwo

Kilkanaście dni temu uczestniczyłem w konferencji na temat informatyzacji uczelni - zresztą już kolejnej z cyklu konferencji poświęconych tej tematyce. Jednym z głównych punktów programu był wykład prof. Włodzimierza Gogołka na temat nowych wyzwań, jakie stoją przed uczelniami na zmieniającym sie rynku edukacji. Profesor znany jest w środowisku jako "showman", który gotów jest wygłosić dowolnie kontrowersyjną tezę, aby wzbudzić zainteresowanie słuchaczy, nie wiem więc, na ile poważnie mam traktować stwierdzenia przedstawione w jego referacie. Załóżmy jednak, że wygłoszone zostały w dobrej wierze, i w takiej też dobrej wierze chciałbym się do nich ustosunkować.

Otóż zdaniem prof. Gogołka, przekonanie o znaczącej roli edukacji akademickiej w budowie przyszłości społeczeństwa jest obecnie mitem. Profesor z entuzjazmem wypowiadał się o innych, alternatywnych formach edukacji, głównie korporacyjnych szkoleniach e-learningowych, które - wg cytowanych przez niego badań - kosztują 15-25% mniej niż z nauczycielem i są szybsze o ponad 40%, zaś ich tematyka jest "o 30% trafniejsza", tzn. bardziej odpowiada potrzebom zawodowym kursantów. Dalej profesor rozwodził się m.in. nad metodami zwiększania efektywności szkoleń e-learningowych poprzez np. dostosowywanie rodzaju przekazywanych treści i tempa ich przekazywania do stanu psychicznego osoby uczącej się. To jednak pomińmy jako mniej istotne, gdyż najbardziej interesuje nas tutaj ta opozycja między rzekomo mało skuteczną edukacją akademicką, a znacznie skuteczniejszymi szkoleniami korporacyjnymi. W dyskusji po referacie pojawiło się wiele głosów, iż tych dwóch sposobów nauczania nie można ze sobą porównywać, gdyż przekazują one dwa zupełnie różne rodzaje wiedzy. Referent zresztą sam to zauważył, stwierdzając na zakończenie swego wystąpienia, iż jednak mimo wszystko pracodawcy chętniej zatrudniają (i lepiej im płacą) pracowników wykształconych w sposób tradycyjny, w kontakcie z nauczycielem, niż metodą e-learningową. Gdyż nauczyciel powinien dawać przysłowiową "wędkę, a nie rybę".

Szkolenia korporacyjne dają właśnie tę "rybę" - przekazują wiedzę stricte utylitarną, kształcą umiejętność typowego reagowania, często wręcz quasi-odruchowego, w typowych sytuacjach, z jakimi kursant może się spotkać w pracy. Jest to jednak sztywny schemat "bodziec-reakcja", z reguły zawierający ograniczony i również z góry określony zasób możliwych wariantów i modyfikacji postępowania. Szkoda, iż nie znałem jeszcze wtedy artykułu Paula Lutusa na temat czterech poziomów percepcji, gdyż mógłbym się na niego w zgrabny sposób powołać ;), stwierdzając, iż szkolenia korporacyjne przekazują typową wiedzę na poziomie beta. Zaś dobrze poprowadzona (z naciskiem na to "dobrze poprowadzona", bo to jest faktycznie wyzwanie dla uczelni!) edukacja akademicka powinna uczyć rozumowania na poziomie alfa - kojarzenia faktów, wnioskowania, i wyprowadzania ze znanego zasobu wiedzy nowych reguł i zależności. Przekładając to na prosty przykład - na uczelni, ucząc o edytorach tekstu, nie powinniśmy skupiać się na "klawiszologii" obsługi konkretnego edytora - np. MS Office czy OpenOffice (jakby to zrobiono na kursie korporacyjnym) - lecz zwracać uwagę na zasady, na podstawową, wspólną funkcjonalność spotykaną w każdym edytorze. To zaś, że w jednym edytorze będzie ona ukryta pod taką ikonką, a w innym pod inną, jest sprawą drugorzędną - nauczmy studenta orientować się w interfejsie użytkownika, który ma przed sobą, i samemu odnajdywać właściwą funkcję, zamiast mechanicznie odliczać "piąta opcja od góry w trzecim menu po lewej"...

Różnica między człowiekiem wykształconym na poziomie beta i alfa jest taka, że ten pierwszy, gdy skończy mu się zasób gotowych wariantów działania wyuczonych na szkoleniu, bezradnie rozkłada ręce i stwierdza, że sprawa wykracza poza jego kompetencje. Tu potrzebny jest specjalista, który odbył bardziej zaawansowane szkolenie na wyższym poziomie ;). Człowiek rozumujący na poziomie alfa zaś - próbuje, analizując fakty, w oparciu o posiadaną wiedzę stworzyć rozwiązanie. Byc może takie, jakiego nikt nigdy nikogo na żadnym szkoleniu nie uczył, niemniej jednak działające.

W tym kontekście bardzo niepokojące są podane przez prof. Gogołka dane, iż obecnie studenci i uczniowie - według ich własnej oceny, wyrażanej w badaniu - ponad 50% zdobywanej wiedzy czerpią z Internetu, a tylko mniej niż połowę z zajęć w szkole czy na uczelni. Wiedza czerpana z Internetu to bowiem w znakomitej większości gotowe schematy rozwiązań na poziomie beta. Rośnie nam "pokolenie kopiuj-wklej" - jak to nazwał prof. Gogołek, a jakich to ludzi ja określam mianem "klikaczy". "Klikaczy", gdyż potrafią "wyklikać" myszką w jakimś "przyjaznym" programie pewne efekty, opierając się na zawartych w tym programie "gotowcach", ale nie rozumieją, w jaki sposób one działają - i gdy warunki nieco odbiegają od tych, dla jakich owe "gotowce" były obmyślone, stają się bezradni - nie potrafią dokonać np. prostej zmiany kodu programu automatycznie wygenerowanego przez jakieś narzędzie. Niestety, ogromna część użytkowników Internetu - niejednokrotnie nawet tych mieniących się informatykami, programistami czy projektantami stron WWW - to dzisiaj "klikacze", a w mojej osobistej opinii, o ile wytworami techniki XIX i wczesnego XX wieku, takimi jak samochód czy telewizor, można się całkiem sprawnie posługiwać funkcjonując tylko na poziomie beta, o tyle z komputerem i Internetem już nie jest to możliwe. Tu niezbędne jest działanie na poziomie alfa, z pełną świadomością tego, co robimy, w przeciwnym razie nie unikniemy ciągłego popełniania jakichś horrendalnych głupot, które jakże często szkodzą wszystkim użytkownikom globalnej sieci (czego przykłady podawałem nie raz i nie dwa w różnych moich tekstach).

Opanowanie edukacji przez mentalność "klikacza" to chyba w istocie największe wyzwanie, przed jakim stoją dzisiaj uczelnie. Jak rozwiązać ten problem? Nie wiem. Ale na pewno myśląc na poziomie alfa...

komentarze (0) >>>