Bębny wojenne biją
2024-02-18 kategorie: nowości społeczeństwo
Szybko poszło. Minęły zaledwie 3 tygodnie, od kiedy temat ewentualnego udziału Polski w wojnie z Rosją zaczął w bardziej konkretny sposób "żyć" w komentarzach internetowych podżegaczy wojennych - takich jak Igor Janke i jego rozmówca, amerykańsko-polski propagandzista Andrew Michta. Natychmiast zaczął być rozdmuchiwany w mediach, w wypowiedziach polityków i internetowych propagandzistów (w tym emerytowanych generałów), aż eskalował do tego, co zdarzyło się wczoraj. Z ust polityka - i to nie pierwszego lepszego, bo marszałka sejmu, czyli drugiej osoby w państwie (a rozważanego jako kandydat na pierwszą osobę, czyli prezydenta) - popłynęło buńczuczne wezwanie do "wgniecenia Putina w ziemię". Co prawda zaraz w następnym zdaniu marszałek Hołownia wyraził życzenie, aby "Ukraina mogła wygrać z tym zbrodniarzem na swoim terytorium, żebyśmy my nie musieli wygrywać z nim na swoim", niemniej jednak wcześniej mówił bardzo wyraźnie: "MY ten egzamin zdamy, bo jesteśMY wspaniałym narodem", "Putina wgniecieMY w ziemię". MY - czyli Polacy, przecież nie Ukraińcy.
I nie przekonuje mnie fakt, że miałaby to być tylko przesadzona wypowiedź wygłoszona w ramach kampanii wyborczej, która "rządzi się swoimi prawami". Takich rzeczy i z ust takiej osoby nie mówi się lekkomyślnie. Bo jaki może być następny etap eskalacji po takich słowach wypowiedzianych przez drugą najważniejszą osobę w państwie? Już chyba tylko faktyczne ruszenie na wojnę przeciwko Rosji, bo cóż innego?
Takie słowa to albo rojenia szaleńca, albo celowe działanie człowieka wrogiego Polsce, działającego przeciwko interesom polskiego państwa i społeczeństwa. To, jak szybko temat "napuchł" i eskalował w przestrzeni medialnej, zdaje się potwierdzać tę drugą opcję - to była i jest zaplanowana akcja urabiania polskiej świadomości. Chcą nas wysłać na wojnę.
Właśnie finalizuje się ostatni etap trwającego latami procesu, który w postaci skondensowanej do nieco ponad 3 minut przedstawił Alejandro Jodorowsky w filmie "Święta Góra", a którą to scenę przytaczałem na tej stronie już wielokrotnie. Właśnie dorosły te dzieci, których umysły przez lata kształtowano nienawiścią do "Peru" i które teraz pójdą "zabijać Peruwiańczyków z przyjemnością".
I oczywiście w wypowiedzi marszałka Hołowni "Putin jest wrogiem ludzkości", ale wrogiem ludzkości już nie jest Benjamin Netanyahu, który dokonuje oczywistej, celowej eksterminacji Palestyńczyków w Gazie (coś czego Putin na Ukrainie jednak NIE robi), i - jak już pisałem w notce na temat Palestyny - w ciągu miesiąca zabił w Gazie więcej cywilów, niż Putin na Ukrainie w ciągu 1,5 roku. Ale "o tym niedobra mówić", to Putin jest tym złym. Jak ja nienawidzę takiego bezczelnego kłamstwa i hipokryzji, zwłaszcza kiedy kłamiący kłamie ci w żywe oczy i nic mu nie możesz zrobić... :(
Oczywiście Hołownia rzuca ziarno na żyzną glebę, jaką jest powszechnie panująca w Polsce nienawiść do Rosji i Putina. Była ona podsycana - tak jak w filmie Jodorowsky'ego - praktycznie od momentu wycofania się z Polski wojsk radzieckich w 1993 roku. Mimo że opuściły one Polskę pokojowo, na mocy podpisanego z Rosją układu, od razu zaczęto nam wmawiać, że grozi nam agresja ze strony Rosji i dla obrony przed nią Polska musi koniecznie wstąpić do NATO - przy czym wstąpienie do NATO było traktowane jako pilniejsze i ważniejsze, niż wstąpienie do Unii Europejskiej, mimo iż w katastrofalnej wówczas sytuacji ekonomicznej w Polsce to drugie byłoby znacznie bardziej potrzebne. Nikogo nie zastanowiło, dlaczego akurat taka kolejność? Bo mnie zastanawiało bardzo...
Agresywna do szaleństwa wypowiedź marszałka Hołowni wpisuje się oczywiście również w szerszy kontekst, jakim są podobnie agresywne antyrosyjskie wypowiedzi innych polityków europejskich, jakie ostatnio posypały się jak z rękawa po śmierci rosyjskiego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego, z którego amerykańscy i europejscy "demokraci" zrobili już niemalże świętego. Zupełnym zbiegiem okoliczności Nawalny zmarł akurat w dniu rozpoczęcia Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, na której - również zupełnym zbiegiem okoliczności - była z jakiegoś powodu obecna jego żona, również całkowicie przypadkowo przygotowana już do przyjmowania kondolencji od polityków "wolnego świata" i z gotowym przemówieniem wspominającym jej zmarłego męża. Naprawdę, nie wydaje się to nikomu zbyt grubymi nićmi szyte?
Cofnijmy się w czasie o 22 lata. Do momentu, kiedy dwa samoloty uderzają w wieże World Trade Center. Ogień, dym, zniszczenia, gruzy. W tym całym pogorzelisku amerykańskie służby jakimś cudem znajdują nietknięte paszporty porywaczy samolotów i po kilku dniach już wszystkie media podają "dowód", że zamachu dokonała Al-Qaeda. Co zresztą sugerowano w niektórych mediach od samego początku, jeszcze kiedy nikt na dobre nie wiedział, co się właściwie stało, i proszę - oto znalazł się jak na tacy wygodny dowód. Naprawdę, nikomu tu nic nie śmierdzi?
Tym razem poszło jeszcze szybciej. Ciało Nawalnego nie zdążyło jeszcze na dobre ostygnąć, a już cały "cywilizowany Zachód" "wiedział na pewno", że za śmierć Nawalnego - niezależnie od tego, z jakiego powodu zmarł, czy była to śmierć naturalna, czy może ktoś go zabił - ponad wszelką wątpliwość odpowiada ten straszny dyktator Władimir Putin.
Nie jestem jakimś miłośnikiem Rosji, ale uważam, że Rosja nie jest ani szczególnie lepsza, ani szczególnie gorsza niż inne państwa na świecie, i tak samo jak inne państwa prowadzi swoją politykę - różnymi środkami, czasami brutalnymi, czasami okrutnymi. Natomiast robienie z niej jakiegoś uosobienia zła i zbrodni, a z Putina nieomalże samego diabła, jest grubym nadużyciem - zwłaszcza gdy na własne oczy widzimy kogoś innego, kto zdecydowanie lepiej wpisuje się w tę rolę. Ale tego kogoś akurat Amerykanie chronią i nie dadzą złego słowa o nim powiedzieć.
Polakom jednak nie da się tego przetłumaczyć; są ogarnięci ślepą, fanatyczną antyrosyjskością. Dlatego coraz częściej czuję się jak ten samotny, zafrasowany Żyd ze słynnej sceny z filmu "Kabaret", nie mogący znaleźć swojego miejsca w tłumie, w którym wszyscy poza nim z zapałem śpiewają faszystowską pieśń, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, dokąd zmierzają...
(zwracam też uwagę na wyciszony w tej wersji klipu - zamieszczam ją ze względu na polskie napisy - fragment dialogu w 2 minucie 25 sekundzie; kiedy dwaj mężczyźni wsiadają do samochodu, jeden z nich pyta "Nadal myślicie, że możecie ich kontrolować?" Odpowiedź nie pada.)
Ale cóż, ludzie obecnie nie oglądają takich filmów jak "Święta góra" czy "Kabaret" - nie ma ich przecież na Netflixie - a nawet jeśli jakimś przypadkiem obejrzą, umysł wychowany na multipleksowych blockbusterach i głupawych serialach nie potrafi wyciągnąć z tego żadnych wniosków. Nikt w przestrzeni publicznej nie mówi o pokoju, nikt nie chce prowadzić rozmów pokojowych - wszyscy mówią o wojnie i nadal (mimo tego, że widać w sposób oczywisty, iż nie ma na to żadnych szans) o tym, że "Ukraina musi wygrać". We wszystkich krajach Europy odbywały się w ubiegłych latach manifestacje przeciwko udziałowi tych państw w wojnie na Ukrainie - jedynym krajem, w którym znaczących manifestacji w tej sprawie nie było, była Polska (jedyną, mikroskopijnych rozmiarów manifestację zorganizował wyszydzany i potępiany przez tzw. mainstream geopolityk Leszek Sykulski). A zatem zapewne znowu po raz kolejny powtórzy się sytuacja opisywana w wojennej piosence autorstwa Wincentego Pola: "Obok Orła znak Pogoni/Poszli nasi w bój bez broni/Hu, ha, krew gra, duch gra, hura ha!/Matko Polsko żyj!/Jezus Marya, bij!". Bo broni nie mamy - całą oddaliśmy Ukrainie. Nie mamy w Polsce zupełnie obrony cywilnej (chociażby schronów, planów ewakuacji itp.), więc jeśli wojna przeniesie się z Ukrainy na nasze terytorium, to naród polski zostanie zdziesiątkowany. Ale co tam, "Jezus Marya, bij!". Przyj..ać Ruskiemu!
Rozumiem, że do wojny podżegają państwa zachodnie. Istotą bowiem tego, dlaczego na Putina ciskane są takie gromy jako na "wroga ludzkości" jest fakt, że wojna ta podważyła dotychczasową hegemonię USA na świecie. Nie tylko militarną, ale i finansową - państwa grupy BRICS, do której należy Rosja, handlują ze sobą przeprowadzając transakcje w swoich własnych walutach narodowych, a nie w dolarze amerykańskim. A do BRICS należą także Chiny - dominująca gospodarka świata, pozostawiająca swoim potencjałem produkcyjnym wszystkie inne państwa w tyle o kilka długości. I o to w istocie toczy się gra.
Ale my nie musimy jako Polska w niej brać udziału, a przynajmniej nie opowiadać się tak ślepo i bezwarunkowo po stronie tzw. "kolektywnego Zachodu". A w każdym razie nie musielibyśmy - gdyby Polską rządzili ludzie, którzy mają na uwadze rzeczywiście interes Polski, a nie obcych państw. Niestety, żadna z liczących się partii na polskiej scenie politycznej nie spełnia tego warunku.
Błagam, niech ktoś zatrzyma to szaleństwo...
Fragment filmu Alejandro Jodorowsky'ego "Święta góra" (1973) zamieszczam na mocy prawa cytatu, art. 29 Ustawy o prawie autorskim.