To jest wojna
2021-12-02 kategorie: nowości społeczeństwo
Rząd (i nie tylko, także różnej maści komentatorzy polityczni) usilnie próbuje przekonać tzw. opinię publiczną, że to, co się dzieje na naszej wschodniej granicy, to wojna - nazywają tę wojnę "hybrydową" - i że ma ona kluczowe znaczenie dla naszego państwa. Wręcz dla jego istnienia.
Nie wiem, czy tak jest; ale nawet jeżeli faktycznie jest to prawda, to warto pamiętać o tym, że równolegle Polska toczy jeszcze drugą wojnę. Znacznie poważniejszą i taką, na której naprawdę umierają ludzie - w odróżnieniu od tamtej granicznej. Wojnę z COVID-em. I ogromnie wkurza mnie fakt, że o ile ta pierwsza wojna rozpala umysły nie tylko politycznych komentatorów, ale i wielu zwykłych Polaków - o tyle nawet samego istnienia tej drugiej tak jakby nikt nie chciał uznać. I nie chodzi tu tylko o rząd, który nic konkretnego w kwestii walki z wirusem nie robi - co mu ostatnio z różnych stron zaczęto wytykać - ale o postawę społeczeństwa, o której nawet ci "wytykający" ani słowem się nie zająkną.
Otóż wszyscy zachowują się tak, jakby wirusa nie było. Słucham w radiu i czytam w Internecie o organizowanych jak gdyby nigdy nic koncertach, w najlepsze działają kina - ba, nawet odbywają się festiwale filmowe! - ludzie podróżują ochoczo po całym świecie (równie ochoczo roznosząc nowe warianty wirusa) i w ogóle wydaje się, że wszyscy całkowicie "odpuścili sobie" stosowanie jakichkolwiek środków ostrożności (pominąwszy niechętne i raczej symboliczne noszenie maseczek tam, gdzie przepisy tego wymagają). I to wszystko właśnie teraz, w szczycie zachorowań.
Czy naprawdę trzeba spoglądać w kierunku rządu i czekać, czy wprowadzi lockdown, czy nie? Czy nie można mieć własnego rozumu i we własnym zakresie, we własnej działalności, we własnym życiu, nie czekając na rząd wprowadzić takie czy inne ograniczenia? Czy np. koncerty muszą się odbywać właśnie teraz? (A nie chodzi tu o wielkie gwiazdy, których terminarze koncertowe ustalane są na rok naprzód - pan, którego słyszałem dzisiaj w radiu, jak zapraszał na swoje koncerty, niewątpliwie do takich nie należy.) Nie można byłoby ich przesunąć np. o miesiąc, kiedy być może liczba zachorowań już zacznie spadać? To tylko jeden przykład, można byłoby ich znaleźć wiele.
Ja wiem, wszystko rozbija się o pieniądze. Każdy właściciel jakiegokolwiek biznesu powie: nie mogę zamknąć, bo nie zarobię, kto mi to zwróci, nie będę miał z czego żyć - a poza tym, inni w tym czasie nie zamkną i zarobią, być może wypadnę z rynku... I tak dalej, i temu podobne...
Straszliwym nieszczęściem czasów, w których żyjemy (i to tak naprawdę ostatnich kilkudziesięciu lat) jest to, że sposób myślenia o każdej sferze życia społecznego został podporządkowany pieniądzom. Wbrew pozorom - i wbrew temu, co usiłują od 1989 r. wmówić nam piewcy neoliberalnej ekonomii - nie jest to stan odwieczny, który istniał zawsze od początku historii. Owszem, pieniądze zawsze były rzeczą ważną; nigdy jednak wcześniej nie były rzeczą jedynie ważną. W naszym współczesnym świecie, w porównaniu z pieniędzmi jakakolwiek inna wartość nie tyle jest mniej ważna, co jest nieważna w ogóle. Nie liczy się. Ten sposób myślenia zgotował nam już kilka wiszących nad naszymi głowami katastrof, z tą najpoważniejszą - klimatyczną - na czele. Kiedy już prawie dwa lata temu zaczęła się epidemia COVID, wiele osób - ja także - miało nadzieję, że trochę nas to "otrzeźwi", niczym przysłowiowy kubeł zimnej wody na łeb, i skłoni do trochę innego myślenia. Niestety, wszystkie sprawy związane z COVID-em jako społeczeństwo wyparliśmy z naszej świadomości wręcz podręcznikowo. Wśród szalejącego wirusa wróciliśmy jak gdyby nigdy nic do naszego poprzedniego sposobu funkcjonowania. Bo co tam śmierć, ważne żeby zarobić... :(
To ile jeszcze tych "nadmiarowych zgonów" będzie...?