Mam kłopot z Owsiakiem
2017-01-27 kategorie: społeczeństwo
Niecałe dwa tygodnie temu znowu przeżyliśmy czas, w którym gdzie by nie spojrzeć, wszędzie pełno było czerwonych serduszek i Jerzego Owsiaka. W tym roku było go chyba nawet więcej niż zwykle, co zapewne częściowo wynikało z jubileuszowego, 25 finału, częściowo zaś z braku transmisji w TVP. Gdy Owsiak produkował się na jej antenie, zarazem tam "kanalizowała" się większość związanego z WOŚP medialnego szumu. Gdy w tym roku transmisji w TVP zabrakło - ten szum "wylał" się wszędzie. W niedzielę 15 stycznia niemal nie można było zerknąć na jakikolwiek większy portal internetowy (nawet taki "ze śmiesznymi obrazkami"), aby nie zobaczyć tam na głównej stronie reklamy zachęcającej do wpłacania na WOŚP, relacji z finału czy nawet transmisji wideo na żywo.
A ja mam z Owsiakiem kłopot. Pierwsze finały WOŚP bardzo mi się podobały, zawsze brałem udział w odbywających się z tej okazji imprezach (choć w Krakowie zwykle niezbyt wiele się działo), wrzucałem pieniądze do puszki i do późnego wieczora śledziłem przed telewizorem finał (wtedy jeszcze oglądałem telewizję). A potem z jakiegoś powodu przestałem się w to całe zamieszanie angażować. I tak już zostało, od kilkunastu lat.
Co roku, kiedy trwa serduszkowe zamieszanie, usiłuję sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego już mnie to nie pociąga? Czy to tylko coś we mnie, co zniechęca mnie do takich szumnych, napompowanych i "popieranych przez wszystkich" akcji (obojętnie czego by one nie dotyczyły), czy też jednak w samych założeniach WOŚP jest coś, co może budzić jakieś wątpliwości?
Mój entuzjazm w stosunku do WOŚP, gdy zaczynała ona swoją działalność, wynikał z faktu, iż postrzegałem animowaną przez Jerzego Owsiaka imprezę jako działanie o charakterze dwutorowym, mające podwójny cel. Pierwszym z nich był oczywiście cel - nazwijmy to - "biznesowy", czyli zebrać jak najwięcej pieniędzy na to, na co Orkiestra zbiera (w późniejszych latach doszło jeszcze bardzo istotne dla Owsiaka uszczegółowienie tego celu - pobić rekord, czyli zebrać więcej, niż udało się zebrać w poprzednim roku). Ale był jeszcze i drugi cel, o którym może nie mówiło się tak wprost (chociaż mówiło się, i mówi zresztą nadal, ale obecnie w dużym stopniu jest to już dęte gadanie bez pokrycia) - tworzenie wspólnoty. Dla mnie osobiście ten cel był ważniejszy niż cel "biznesowy". Moje postrzeganie początków WOŚP było takie, iż przede wszystkim ważne było to, że Owsiak zmobilizował ludzi do wspólnej aktywności, do tego, aby zrobili coś razem, aby byli ze sobą - a przy okazji zbierali pieniądze na szlachetny cel (bo aby zmobilizować ludzi do działania, musi być jakiś pretekst, musi się to robić "po coś"). Nie było dla mnie takie istotne, ile Owsiak pieniędzy zbierze, i czy za te pieniądze jego fundacja zdoła kupić jedno, pięć, czy pięćdziesiąt urządzeń dla szpitali - ważny był sam akt wspólnego działania. To było dla mnie główną wartością WOŚP.
Niestety, z biegiem czasu i wraz ze wzrostem skali przedsięwzięcia Orkiestra zmieniła się z entuzjastycznego, spontanicznego wspólnego działania ludzi w dobrze zorganizowaną maszynę biznesową. Co samo w sobie nie jest zarzutem - trudno prowadzić działalność na tak wielką skalę, jak robi to obecnie WOŚP, opierając się tylko na spontaniczności i entuzjazmie i unikając przekształcenia się w profesjonalne przedsiębiorstwo. Co roku jednak podczas finału Owsiak próbuje udawać, że tak nie jest - że to jest ten sam spontaniczny i oddolny ruch entuzjastycznych "wariatów", jakim był 25 lat temu. I to jest chyba pierwsza z rzeczy, które mi bardzo przeszkadzają w obecnych finałach WOŚP. Za nieuniknioną zmianą struktury i sposobu działania organizacji powinna też pójść adekwatna do tego zmiana stylu prowadzenia działalności, tak, aby to, co robi WOŚP, było nadal prawdziwe. Bo niestety, prawdziwe już nie jest. Widząc wydzierającego się z wymuszonym entuzjazmem do mikrofonu Owsiaka czuje się wszystkimi zmysłami, że jest to sztuczne, że mam przed sobą kiepskiego aktora, który gra napisaną 25 lat temu i już nie przystającą do obecnej sytuacji rolę. Imprez z okazji WOŚP już dawno nie organizują ogarnięci wspólnotowym duchem entuzjaści, tylko po prostu ludzie, którzy wykonują swoją pracę, nie różniącą się niczym od jakiejkolwiek innej pracy. Nawet jeżeli są wolontariuszami i nie są za to materialnie wynagradzani, to zaświadczenie o odbyciu wolontariatu w organizacji pozarządowej - zwłaszcza tak poważanej jak WOŚP - też ma swoje znaczenie w przyszłej karierze zawodowej, zwłaszcza jeżeli ktoś planuje ją związać z tzw. "trzecim sektorem".
Tak więc, panie Owsiak, robienie z siebie błazna na scenie i nakręcanie ludzi na sztuczny entuzjazm już się przeżyło i jest - wobec skali Pańskiej organizacji - zwyczajnym fałszem. Pora zmienić formułę, i to zdecydowanie.
Ale to jeszcze nie koniec. Kłopot mam bowiem z samym sednem działania, którym zajmuje się WOŚP - zakupem sprzętu dla szpitali. Być może nie wszyscy się ze mną zgodzą (wyznawcy Korwina-Mikkego, który chce na siłę wszystko prywatyzować, na pewno nie), ale uważam, że jest to rzecz, którą powinno się zajmować państwo! To, że państwo nie potrafi (albo nie chce) sobie z tym poradzić i wyręcza się jakąś fundacją, zbierającą na ten cel pieniądze od obywateli, winno być raczej powodem do smutku niż do radości; raczej okazją do napiętnowania nieudolności systemu opieki zdrowotnej niż do wpadania w samozachwyt, jacy to jesteśmy wspaniali - my Polacy - że pomagamy, i ile to pieniędzy zebraliśmy. Pomijam już fakt, że te zebrane sumy pieniędzy, choć w liczbach bezwzględnych wyglądające na wielkie i robiące wrażenie, są kroplą w morzu potrzeb służby zdrowia i znikomym ułamkiem procentu jej budżetu - nawet tego zapewnianego przez to nieudolne państwo.
Przy okazji 25-lecia WOŚP przypominano w Internecie nakręcony te 25 lat temu filmik, od którego wszystko się zaczęło - filmik, w którym lekarze z Centrum Zdrowia Dziecka skarżyli się, że chcieliby leczyć i mają ku temu umiejętności, ale nie mogą ich wykorzystać z powodu braku sprzętu. Jeżeli przypomnieć sobie ówczesną służbę zdrowia, pod względem sprzętowym jej zapóźnienie w stosunku do tzw. cywilizowanego świata było istotnie tragiczne. Wtedy nikt nie mówił, skąd taki stan rzeczy się bierze - być może wtedy nie trzeba było mówić o tym wprost, wszyscy rozumieli, że taką siermiężną i zacofaną służbę zdrowia dostaliśmy w spadku po PRL-u. Ale od tego czasu minęło 25 lat, dystans technologiczny i infrastrukturalny dzielący Polskę od Zachodu w mnóstwie dziedzin uległ radykalnemu zmniejszeniu, jeśli nawet nie zupełnemu zniwelowaniu. Polacy mają taki sam sprzęt elektroniczny i takie same samochody jak mieszkańcy Zachodu. Powstające w Polsce autostrady nie odbiegają standardami od zachodnich. Mamy nie różniące się od tamtejszych galerie handlowe, polskie firmy budowlane potrafią budować mieszkania nie różniące się standardem od obrazków z zachodnich katalogów. Nawet uczelnie, państwowe w końcu tak samo jak szpitale, potrafią budować sobie budynki jak z zachodnich kampusów uniwersyteckich i wyposażać je w nie różniący się od tamtejszego sprzęt. A sprzęt dla szpitali wciąż kupuje Owsiak? Halo, coś tu nie gra!
"Gazeta Wyborcza", starająca się ze wszelkich sił dopiec PiS-owi, przypomniała podczas finału WOŚP wypowiedź Beaty Kempy z 2008 r. dla Polskiego Radia, w której wychwala ona WOŚP i samego Jerzego Owsiaka. Nie skomentowała jednak w żaden sposób (choć zacytowała) ostatniej części owej wypowiedzi polityczki PiS-u, w której powiedziała ona: "Dopóki będzie chory system, będziemy musieli wszyscy, wszyscy go wspierać". Jak bardzo można tej pani nie lubić, tak nie sposób jej nie przyznać, że nazwała rzecz po imieniu.
Gdyby Owsiak, mając tak wielką siłę medialnego oddziaływania, jaką ma, za każdym razem uparcie powtarzał przy kolejnych finałach WOŚP, że robiąc to wyręcza państwo, które nie potrafi sobie z tym poradzić, i tak długo, jak długo państwo nie będzie potrafiło stanąć na wysokości zadania, potrzebna będzie pomoc obywateli - miałoby to zupełnie inny wydźwięk. I być może jednak w końcu skłoniłoby funkcjonariuszy państwa do tego, aby lepiej przyłożyć się do finansowania służby zdrowia. Ale Owsiakowi na takim przekazie nie zależy, bo gdyby podejść do sprawy w ten sposób, to kiedy państwo poradziłoby sobie w końcu z właściwym finansowaniem służby zdrowia, to jego Orkiestra straciłaby rację bytu i powinna przestać "grać". Tymczasem Owsiak przecież zainteresowany jest tym, aby "grać do końca świata i o jeden dzień dłużej". Czyli co? Do końca świata państwo będzie nieudolne, nie będzie w stanie sfinansować służby zdrowia i będzie musiał je wyręczać Owsiak? A może inaczej? Może Owsiak po prostu uznaje obecny stan rzeczy, ten "chory system", jak to nazwała polityczka PiS-u, za rzecz normalną? I dlatego uważa, że jego Orkiestra będzie musiała "grać" zawsze?
W tym kontekście "wyręczanie" państwa przez fundacje takie jak WOŚP wpisuje się w szerszy kontekst patologicznego zjawiska, o którym ostatnio zaczyna się mówić - tzw. "NGO-izacji państwa". Zjawisko to - najkrócej mówiąc - możnaby uznać za społeczny odpowiednik modnego w biznesie outsourcingu. Ten ostatni polega na tym, że firma w celu uzyskania większej efektywności (czytaj: większego zysku) podzleca wszystkie zadania pomocnicze, nie związane z główną dziedziną jej działalności - jak np. sprzątanie pomieszczeń biurowych czy obsługę informatyczną pracowników - firmom zewnętrznym, specjalizującym się w tego typu zadaniach. Tym sposobem firma uwolniona od "balastu", jakim jest np. konieczność zatrudniania sprzątaczek czy pracowników działu IT, może osiągać większe zyski (przynajmniej teoretycznie).
W przypadku NGO-izacji to państwo podzleca różne swoje zadania, np. z zakresu kultury, edukacji czy właśnie zdrowia, "koncesjonowanym" organizacjom tzw. pozarządowym (które tak blisko współpracują z państwem w realizacji tegoż państwa zadań, że często nazywane są nawet złośliwie GONGO - governmentally organized non-government organization, czyli organizacją pozarządową zorganizowaną rządowo ;)), zazwyczaj przekazując im na realizację tych zadań środki w postaci różnorakich grantów. W przypadku fundacji Owsiaka jest akurat w tym zakresie odwrotnie - to ona daje coś państwu, a nie bierze od niego, ale poza tym jest ona właśnie klasycznym GONGO - Owsiak chce "dobrze żyć" z państwem, i nie w głowie mu wytykanie mu błędów czy nieudolności. Państwo zaś sowicie mu się odwdzięcza - a przynajmniej odwdzięczało do tej pory - angażując w pomoc WOŚP różne instytucje państwowe, zapewniając (aż do tego roku) długie transmisje w państwowej telewizji, czy - jak miało to miejsce kilka lat temu - wożąc Owsiaka wojskowym odrzutowcem po kraju, aby w ciągu jednego dnia mógł dać swoje show w różnych miejscach. Owsiakiem wszystkie instytucje państwowe i prywatne się zachwycają, nawet najwięksi dranie wśród biznesmenów ofiarowują w świetle reflektorów datki na WOŚP, presja moralna (a czasami wręcz nachalne molestowanie ze strony wolontariuszy!) na "dawanie Owsiakowi" jest tak wielka, że to wręcz "nie wypada" nie dać, stało się to niemal nowym obowiązkiem Polaka. I wszystko jest pięknie - współpraca i symbioza wręcz idealna, wszyscy jesteśmy wspaniali i pomagamy - i tylko dalej nikt nie mówi o tym, że cel, któremu to wszystko służy, jest postawiony na głowie...
Zatem wniosek z tego taki, że dając "do puszki" Owsiakowi niejako w ten sposób "legitymizujemy" - słowo ostatnio modne w dyskursie politycznym ;) - ten "chory system", w którym zamiast państwa sprzęt medyczny szpitalom zapewnia pospolite ruszenie obywateli za pośrednictwem prywatnej fundacji. I tu powstaje spory dylemat moralny - czy jednak wrzucić do tej puszki, przyczyniając się tym samym być może do uratowania czyjegoś życia, ale zarazem do utrwalania i popierania systemu, który o życie ludzkie nie dba i mniej czy bardziej świadomie naraża je na niebezpieczeństwo - czy też nie wrzucić, wyrażając tym samym swoją dezaprobatę wobec wspomnianego systemu, a popierając dążenie w kierunku systemu, w którym fundacje takie jak WOŚP zwyczajnie nie byłyby potrzebne?
U mnie póki co wygrywa ta druga opcja.