Dharma, Dharma wszędzie...
2016-04-24 kategorie: społeczeństwo Czysta Kraina
Naprawdę udał się "Gazecie Wyborczej" pomysł z wydaniem specjalnym zredagowanym przez pisarzy. Można tam przeczytać sporo naprawdę ciekawych tekstów ujmujących rzeczywistość społeczno-polityczną w Polsce (i nie tylko) od nieco innej strony niż zazwyczaj czynią to media (szczególnie polecam ten, z chyba najważniejszym stwierdzeniem, oczywistym, ale chyba przez nikogo dotąd publicznie nie wypowiedzianym: "Mam 35 lat i, poza krótką fazą transformacyjnego entuzjazmu udzielającego się nawet dzieciom w piaskownicy, nie zaznałam polityki jako wizji. Nie zauważyłam żadnej dalekosiężności myślenia o sferze publicznej.").
Ale ja nie o tym chciałem. Szczególnie poruszyły mnie w tej "Wyborczej" trzy teksty. Pierwszy to rozmowa z pisarką Dominiką Dymińską, w której mówi ona o tym, jak zerwała z - jak to nazywa - "środowiskiem kulturalno-imprezowym" i zmieniła swój sposób życia. Wywiad kończy się takimi słowami: "Jestem przekonana, że jakieś rzeczy mogą się zepsuć, chłopak mnie może rzucić, koń zdechnie, umrą mi rodzice, ale straszniejsza rzecz mi się już nie stanie. Zyskałam rdzeń ze stali nierdzewnej. Mogę pospać dwa miesiące ze smutku, ale na dłuższą metę sobie poradzę. Mam się na tyle dobrze sama ze sobą, że żadne rzeczy mi tego nie ruszą. Zbudowałam sobie szkielet." I czytając to, pomyślałem sobie - jak to dziwnymi drogami ludzie dochodzą do realizacji tej samej prostej prawdy, do której prowadzi nas praktyka zen. "Ale jest jedna rzecz, która zawsze pozostaje jasna. Jest czysta i jasna, niezależna od życia i śmierci. Co jest tą czystą i jasną rzeczą?" Poczułem po raz kolejny, jak naprawdę ogromnym, wspaniałym darem jest metoda, którą przekazał nam 2,5 tysiąca lat temu Budda Siakjamuni i jak ogromnie jestem mu wdzięczny. Bo ze wszystkich - czasem dziwnych i pokrętnych, jak u pani Dymińskiej ;) - sposobów dojścia do "tego" ten jest chyba najprostszy, a w każdym razie najbardziej jasny i klarowny...
W tekście drugim Michał Rusinek przygląda się "słowom, które wymyślamy wówczas, kiedy brakuje nam języka", "słowom będącymi znakami braku słów". Dochodzi do wniosku, że "Przez tę chwilę język nie jest przezroczystą szybą, przez którą ma być widoczny świat, o którym mówimy, ale sam staje się zauważalny.". "Jeszcze jeden krok jest potrzebny" - powiedziałby na to mistrz zen. Bo przecież cała ta praktyka zmierza do uświadomienia sobie faktu, że słowa, myśli, nie są rzeczywistością - one są tylko tej rzeczywistości modelem, próbują ją mniej lub bardziej trafnie opisywać, ale nie są nią! Język nigdy nie jest "przezroczystą szybą" - zawsze w jakiś sposób zniekształca i zafałszowuje rzeczywistość, tylko zazwyczaj tego nie dostrzegamy i traktujemy język i rzeczywistość jako tożsame. A przecież słowo "stół" nie jest stołem, nigdy nim nie było ani nie będzie. Słowa "stół" nie można połamać, nie można uderzyć weń pięścią ani uderzyć się o nie w palec u nogi ;). Prawdziwa rzeczywistość jest poza słowami, przed myśleniem, "tao, które można opisać, nie jest tao" - i właśnie dostrzeżenie tej różnicy cały czas trenujemy w praktyce zen.
I wreszcie tekst trzeci. Jan Turnau pisze w nim o najnowszej książce papieża Franciszka, stanowiącej zbiór jego odpowiedzi na pytania zadawane mu w listach przez dzieci. Jedno z pytań brzmiało "Drogi Papieżu Franciszku, jaki był najtrudniejszy wybór, jakiego musiałeś dokonać w swojej misji wiary?". I odpowiedź papieża: "Muszę podejmować wiele trudnych decyzji, ale jeśli mam wymienić te najtrudniejsze, to powiem: zwolnienie kogoś z pracy. Mam na myśli to, że czasami muszę kogoś odsunąć od jakiegoś zadania lub obowiązków; usunąć go z odpowiedzialnego stanowiska lub odebrać mu specjalną funkcję, która nie jest dla niego właściwa. Zwalnianie ludzi jest dla mnie naprawdę trudne. Uwielbiam ufać ludziom. Czuję się więc bardzo źle, jeśli muszę kogoś zwolnić. Czasami jednak muszę to zrobić dla dobra tej osoby. Mimo to zawsze przychodzi mi to z trudem".
Kurwa, autentyczny bodhisattwa... (przepraszam za tę "kurwę", ale akurat taki, a nie inny sposób wyrażenia podziwu ciśnie mi się w tym momencie na usta i nie zamierzam się mu sprzeciwiać). Od samego początku miałem wiele sympatii i uznania dla papieża Franciszka, ale te słowa pokazały mi go w jeszcze innym świetle, bo jak chyba nic innego z tego, co zrobił i powiedział do tej pory, ukazują działanie najprawdziwszego bodhisattwy. Takich słów mógłbym się spodziewać - i przyjąłbym jej jako oczywiste i naturalne - gdyby wypowiedział je mistrz zen czy mnich buddyjski, ale naprawdę budzą podziw u osoby zajmującej najwyższe stanowisko w tak zepsutej i zdemoralizowanej instytucji, jaką jest hierarchia Kościoła Katolickiego. Jakim cudem (może właśnie cudem? ;)) taki ktoś uchował się w tej hierarchii i dotarł na tron papieski? A może w innych krajach ten Kościół nie jest aż tak zepsuty i zdemoralizowany? Co my w końcu wiemy o Kościele Katolickim poza Polską i po części Watykanem...?
Niestety, jaki by nie był Kościół poza Polską, to do polskiego Kościoła przesłanie papieża Franciszka raczej nie ma szansy trafić. Prędzej wypowiedzą mu posłuszeństwo, niż przyjmą go za wzór. I dalej będą robić ludziom krzywdę zamiast im pomagać. :(