Arłukowicz kontra lekarze - festiwal buty i manipulacji
2015-01-06 kategorie: nowości społeczeństwo
Zazwyczaj nie zabieram tu głosu w sprawach "gorących" wydarzeń społeczno-politycznych, ale są wyjątki. Do takich wyjątków należy niestety, panosząca się od kilku dni w mediach - za przeproszeniem - gęba ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, który konsekwentnie skłóca ze sobą społeczeństwo, napuszczając pacjentów na lekarzy, którzy nie chcieli podpisać nowych, niekorzystnych kontraktów z NFZ, wyzywając ich od "szantażystów" i "terrorystów".
Dzielnie sekundują mu w tym same media, z których trudno dowiedzieć się czegoś o istocie sporu. Dziennikarze powtarzają tylko bez przerwy słowa Arłukowicza i epatują czytelników/widzów/słuchaczy informacjami o tym, ile procent lekarzy w którym województwie nie podpisało kontraktów. Trudno znaleźć rzetelną, rzeczową informację o tym, czego w istocie dotyczy spór, albo materiał prezentujący zdanie drugiej strony, tzn. "zbuntowanych" lekarzy (ich własnymi ustami, a nie ustami Arłukowicza).
I niestety, taka polityka propagandowa przyniosła efekty :(. Prawie cały wczorajszy dzień spędziłem na czytaniu na różnych forach w Internecie komentarzy na ten temat. Komentarze są przerażające, pełne straszliwego jadu i nienawiści w stosunku do lekarzy, którzy nie podpisali kontraktów. Autorzy komentarzy nie dość, że używają w stosunku do tych lekarzy najgorszych wyzwisk, to jeszcze chcieliby, żeby tych lekarzy wsadzać do więzień, wieszać, rozstrzeliwać (!), zabierać im gabinety, pozbawiać prawa wykonywania zawodu itd. A ja pytam - niby za co? Jakie prawo oni złamali?
Muszę przyznać, że "dzięki" takiemu podejściu mediów sam do końca nie wiem, o co w szczegółach toczy się spór i czego dokładnie chcą lekarze z Porozumienia Zielonogórskiego. Niemniej jednak - dzięki informacjom uzyskanym już parę lat temu od kilku lekarzy POZ - mniej więcej wiem, jak wygląda sposób finansowania ich działalności, a zatem o co im może chodzić. I dlatego w tym sporze staje zdecydowanie po stronie lekarzy.
Po pierwsze dlatego, że wiem, kim jest Bartosz Arłukowicz. To istotna sprawa, zacznijmy więc może od tego.
Było to około roku 2001. W tym czasie w TVN nadano jeden z pierwszych - o ile nie w ogóle pierwszy - reality show w polskiej telewizji, program pt. "Agent". Było to w czasach, kiedy jeszcze oglądałem telewizję, a że "Agent" przez swoją fabułę bardzo mnie zaciekawił, oglądałem go z wielkim zainteresowaniem (był to jedyny reality show, który oglądałem, za to obejrzałem z wielką uwagą wszystkie odcinki wszystkich edycji). Jednym z uczestników drugiej edycji "Agenta" był właśnie Bartosz Arłukowicz i już w tym programie pokazał się jako człowiek dbający tylko o własne interesy, bezwzględny i cyniczny gracz, dla którego nie problemem było wyprowadzanie w pole i oszukiwanie innych członków grupy, z którą miał wspólnie wykonywać zadania (robił to czasami "lepiej", niż tytułowy agent podstawiony wśród uczestników, który miał właśnie takie zadanie!), aby tylko wygrać program - co mu się niestety udało. "Niestety", ponieważ zapisał się w mojej pamięci jako najbardziej niesympatyczny uczestnik programu, w czym wyprzedził nawet agenta, który przy "Bartku" - jak się do niego zwracano w programie - jawił się nawet całkiem sympatycznym facetem (co nie miało miejsca w pozostałych dwóch edycjach - w nich to właśnie agent - co zrozumiałe - był tą osobą, która wywarła na mnie najbardziej negatywne wrażenie). Tutaj można posłuchać opinii prowadzącego ten program, jak również agenta o "Bartku", jak też usłyszeć wypowiedź jego samego z tego programu, o tym, że "zawsze go kręciło manipulowanie grupą".
Tak więc Arłukowicz już wtedy sprawdził się jako bezwzględny gracz i manipulator, i pewnie wtedy postanowił zając się polityką, a udział w programie poniekąd otworzył mu do tego drogę, bo stał się znany - o przebiegu dalszej jego kariery można poczytać w tym artykule. Dlatego niestety, ale trudno mi wierzyć w jakiekolwiek słowo Arłukowicza - we wszystkim co mówi, widzę manipulację.
Po drugie, jak to jest z lekarzami POZ? Otóż formalnie - w wyniku bezsensownie wymyślonej "prywatyzacji" służby zdrowia - taki lekarz (częściej jest to spółka lekarzy przyjmujących w jednym miejscu, ale to nie zmienia istoty rzeczy) jest w istocie prywatnym przedsiębiorcą. Ma więc te same obowiązki co każdy przedsiębiorca: musi kupować sobie materiały niezbędne do swojej działalności, opłacać ZUS, podatki, płacić pensje personelowi pomocniczemu (rejestratorki, pielęgniarki). A przede wszystkim - musi płacić za każde badanie laboratoryjne i każdą konsultację specjalistyczną, na które kieruje swoich pacjentów.
Nie ma jednak podstawowego prawa, jakie ma każdy prywatny przedsiębiorca - prawa do dowolnego ustalania cen za swoje usługi, tak aby pokryły one koszty. Lekarz POZ jest praktycznie skazany na jednego kontrahenta-monopolistę - Narodowy Fundusz Zdrowia (nie ma się bowiem co oszukiwać, że taki lekarz może sobie "dorobić" na pacjentach przyjmowanych prywatnie - będzie to znikomy ułamek ogółu przypadków), który dyktuje mu nienegocjowalne warunki kontraktu określającego zarówno to, ile NFZ będzie lekarzowi płacił (8 zł na zapisanego pacjenta na miesiąc), jak też to, co za te pieniądze ów lekarz ma obowiązek wykonywać (mało tego - nowe kontrakty mające obowiązywać od 2015 roku, o których niepodpisywanie minister Arłukowicz tak się burzy na lekarzy, zawierają klauzulę, w myśl której NFZ może w każdej chwili aneksem do umowy zmienić - czytaj: zwiększyć - zakres obowiązków nałożonych na lekarza, nie dając mu za to żadnych dodatkowych pieniędzy). Jeżeli zatem lekarz pacjentów ma niezbyt wielu, a są to osoby często i poważnie chorujące, może się okazać, że zwyczajnie nie wystarczy mu pieniędzy na to, aby skierować na badania osoby, które na takie badania powinny być skierowane. Nie zazdroszczę lekarzowi, który spośród dwóch chorych i potrzebujących badań osób musi wybierać, którą skierować na badania, a którą nie (a jeżeli ta druga osoba z powodu braku badań zachoruje jeszcze ciężej?), i do tego jeszcze wysłuchiwać skądinąd słusznych narzekań tej drugiej osoby - że ma ją gdzieś, że nawet na badania jej nie skieruje itd. Pacjenci nie zdają sobie sprawy, że to NFZ, a ostatecznie rząd, poprzez bezsensownie wymyśloną "reformę" służby zdrowia, narzucił temu lekarzowi takie warunki pracy, że on po prostu nie ma za co ich skierować na te badania. Zresztą nawet gdyby sobie zdawali z tego sprawę, to co to zmienia? - może co najwyżej przestaliby narzekać na lekarza, ale badań jak nie było, tak nie ma...
W Internecie krąży od kilku dni list rzekomo autorstwa lekarki POZ z 30-letnim stażem opisujący, jakie pułapki na lekarzy kryją się w nowych kontraktach narzucanych przez NFZ i dlaczego lekarze odmawiają ich podpisania. Szkoda niestety, że ten list jest anonimowy, ponieważ ujmuje mu to wiarygodności; niemniej jednak sądząc na podstawie tego, co wiem od lekarzy, opisane w nim fakty brzmią prawdopodobnie. Dlaczego zatem na lekarza, który nie chce podpisać takiego niekorzystnego kontraktu, urządza się straszliwą nagonkę, wyzywając go od najgorszych na forach internetowych, zaś minister Arłukowicz nazywa go przed kamerami telewizyjnymi "szantażystą" i "terrorystą"? Kto tu tak naprawdę jest szantażystą? Ten lekarz, czy minister stawiający go w sytuacji "albo podpiszesz, albo oczernię cię i nazwę szantażystą"? Czyli ludzie hejtujący lekarzy w Internecie uważają, że lekarz ma psi obowiązek robić, co tylko NFZ mu każe, nawet jeżeli wyjdzie na tym finansowo na minus, i nie ma prawa zaprotestować? Bo co?
Skoro rząd zrobił z lekarzy prywatnych przedsiębiorców, to niech uzna ich prawo do niepodpisywania kontraktów, które są dla nich niekorzystne, tak jak może to zrobić każdy prywatny przedsiębiorca. A jeżeli lekarz ma po prostu robić, co mu się każe - to niech rząd z powrotem znacjonalizuje przychodnie i inne placówki służby zdrowia i zatrudni lekarzy jako pracowników na państwowych etatach.
Informacje zawarte w podlinkowanym nieco wyżej liście zdaje się potwierdzać także i ten artykuł, mówiący o nowych obowiązkach, jakie dołożono lekarzom POZ w nowych kontraktach, w postaci tzw. pakietu onkologicznego. Najkrócej mówiąc, pakiet ten polega na tym, że jeżeli lekarz POZ podejrzewa u pacjenta nowotwór, ma obowiązek mu wystawić tzw. kartę onkologiczną, ale z drugiej strony jeżeli wystawi "za dużo" takich kart pacjentom, u których nie zostanie ostatecznie stwierdzony nowotwór, jest za to karany finansowo. Z artykułu wynika, że lekarze onkolodzy są zdania, iż ten pakiet nie zadziała, a jego skutek może być tylko jeden: mniej i gorzej (później) diagnozowanych nowotworów. Ale przez to oczywiście kolejki do onkologów się zmniejszą, więc minister Arłukowicz będzie mógł otrąbić sukces.
Warto przytoczyć znamienne ostatnie zdanie z tego artykułu: "Niektórzy podejrzewają, że jedynym wyjściem z sytuacji w wyniku potencjalnych problemów z wprowadzeniem pakietu onkologicznego może być przekierowanie uwagi mediów i opinii publicznej na inny temat związany ze służbą zdrowia." No i mamy ten inny temat - "złych" lekarzy z PZ, którzy nie chcą podpisac kontraktów, i "dzielnego" ministra, który z nimi walczy. A warto przypomnieć, że kiedy zarówno minister Arłukowicz, jak i obecna premier Ewa Kopacz byli w opozycji, a lekarze z tegoż samego Porozumienia Zielonogórskiego prowadzili analogiczny spór z PiS-owskim wtedy rządem, wypowiadali się w zupełnie innym tonie. No cóż, wciąż na nowo dziwi mnie, ze politycy mogą tak kłamać i zmieniać zdanie w zależności od koniunktury - możnaby powiedzieć, że już nie powinienem się temu dziwić, bo przykładów jest wszędzie aż nadto, ale przestać się dziwić oznaczałoby zaakceptować, a chyba żaden uczciwy człowiek nie jest w stanie tego zaakceptować.
Lekarze z Porozumienia Zielonogórskiego, jak widać, są przynajmniej konsekwentni - i także dlatego bardziej wierzę im, niż ministrowi Arłukowiczowi. Owszem, nie wykluczam, że być może rzeczywiście PZ gdzieś tam w pewnym stopniu "przegięło" w swoich żądaniach i domagało się zbyt dużych pieniędzy. Ale to jest sprawa do negocjowania, negocjowania i jeszcze raz negocjowania, a nie traktowania - jak to robi Arłukowicz - "zbuntowanych" lekarzy "z buta" i rozkręcania przeciwko nim całej szczującej machiny propagandowej, powtarzającej jego słowa, jacy to ci lekarze są "źli". Warto przypomnieć ministrowi Arłukowiczowi jego własne słowa wypowiedziane w końcówce podlinkowanego powyżej filmu - że minister, który tego nie potrafi, powinien po prostu przestać być ministrem.