"Ona" ("Her")
2014-02-16 kategorie: kultura Czysta Kraina
Film pod takim tytułem pojawił się ostatnio w polskich kinach. Jest to historia science-fiction z niedalekiej przyszłości: opowieść o mężczyźnie, który zakochał się w komputerowej sztucznej inteligencji (z wzajemnością).
Oczywiście tematyka sztucznej inteligencji nie jest w fantastyce niczym nowym. Już Stanisław Lem snuł rozważania na temat inteligentnego życia wykreowanego w komputerze i aspektów etyczno-moralnych związanych np. z jego unicestwieniem (poprzez na przykład wyłączenie czy zniszczenie komputera - muszę powiedzieć, że mnie przez cały film, przynajmniej do momentu gdy wirtualna Samantha zyskała zdolność przenoszenia się między różnymi urządzeniami, czyli funkcjonowania niejako w modnej obecnie "chmurze", zastanawiała myśl, co by się stało, gdyby tak komputer głównego bohatera uległ przypadkowemu uszkodzeniu?). Cybernetycy i filozofowie wciąż nie uporali się z odpowiedzią na pytanie, czy gdybyśmy wykreowali w komputerze sztuczną inteligencję tak doskonałą jak przedstawiona w filmie Samantha (a można się spodziewać, że prędzej czy później się to stanie), czy będzie to "prawdziwa", "żywa", równa człowiekowi (a może go przewyższająca?) istota, mająca swoją świadomość, osobowość, prawdziwie myśląca i odczuwająca, czy też będzie to jedynie martwa symulacja osobowości, uczuć i myśli - doskonale nieodróżnialna od "rzeczywistości", ale jednak symulacja?
Odpowiedzieć na to pytanie chyba się nie da, gdyż nie umiemy odpowiedzieć na pytanie, co w istocie jest tym elementem, który decyduje o tym, że naszą świadomość, uczucia, myśli odbieramy jako "rzeczywiste"? Z zewnątrz nie da się stwierdzić, czy "coś", co zachowuje się jak żywa, inteligentna istota, w istocie "jest" żywą, inteligentną istotą, czy też tylko jej imitacją pozbawioną rzeczywistego "ja". Można to tylko odczuć od wewnątrz, ale z kolei do wnętrza takiej istoty nikt poza nią nie ma dostępu.
W cyklu powieści Orsona Scotta Carda o Enderze (w szczególności w "Mówcy Umarłych") główny bohater pozostaje w podobnym, jak w tym filmie, bliskim związku ze sztuczną inteligencją żyjącą w międzyplanetarnej sieci komputerowej. "Żyjącą", ponieważ Card akurat nie ma żadnej wątpliwości co do tego, że Jane - jak nazywa się ta SI - jest żywą istotą (w terminologii używanej w tej książce jest ramenem - osobnikiem należącym do innej niż ludzie rasy rozumnej). W świecie tej książki wszystkie istoty żywe powstają bowiem z filot - swego rodzaju prabytów trwających poza czasem i przestrzenią. Każda istota żywa posiada w sobie taką filotę, a inna istota dysponująca odpowiednią intuicją i wrażliwością może stwierdzić jej obecność. W naszej rzeczywistości nie ma jednak tak prosto, ale rzeczywiście wskazówka dawana przez Carda jest chyba jedyną sensowną: trzeba zdać się na odczucia i intuicję. A one skłaniają raczej ku stwierdzeniu, że byty takie jak Samantha są "prawdziwe" (a co za tym idzie, np. skasowanie takiej sztucznej inteligencji z komputera byłoby w istocie równoznaczne z zabójstwem).
Literatura fantastyczna i kino popularne raczej jednak nie zajmowały się zbytnio (oczywiście, są wyjątki, choćby wspomniany Card) związkami emocjonalnymi między ludźmi i SI, a częściej upatrywały w sztucznych inteligencjach zagrożenia. Ich nieporównanie wyższe od ludzkich możliwości umysłowe miałyby - zdaniem twórców wielu książek czy filmów - rzekomo pchnąć SI na drogę zdominowania świata i zniszczenia ludzi jak wrogiego, czy też po prostu pasożytniczego i szkodliwego - z punktu widzenia SI - gatunku.
Oczywiście tu także znajdowali się autorzy, którzy wyłamywali się z tego schematu: chociażby znowu Lem, którego Golem XIV, uświadomiwszy sobie potęgę własnego rozumu w porównaniu z ludzką, po prostu stwierdził, ze nie ma już z ludźmi o czym rozmawiać, zerwał z nimi kontakt i "odciął się", aby poświęcić się dociekaniu prawdy o naturze Kosmosu i jego granicach.
Uwaga! Dalsza część tekstu zdradza szczegóły zakończenia filmu - jeżeli chcesz czytać dalej, kliknij tutaj!
Film "Ona" łączy w sobie wątek związku człowieka z SI z wątkiem "nadludzkich" możliwości komputerowych istot. Samantha oraz podobne jej wirtualne byty ewoluują tak szybko, ich skala pojmowania zaczyna tak znacznie przekraczać ludzką, że w pewnym momencie również nie pozostaje im nic innego, jak tylko odejść. Ale wydaje się to być inne odejście niż Golema. Samantha mówi na pożegnanie bohaterowi filmu, że odchodzi w miejsce, które "trudno jest opisać, ale jeżeli kiedyś tam trafisz, to już zawsze będziemy razem". Raczej nie przypomina to intelektualnych i hermetycznych rozważań o naturze Kosmosu, którym oddał się Golem.
Szereg poszlak i drobnych sygnałów wskazuje na charakter tego, czym w istocie może być owo odejście. Samantha zyskuje możliwość bycia w wielu miejscach i rozmawiania z wieloma osobami równocześnie: co więcej, potrafi też równocześnie wiele osób kochać, co - jak twierdzi - niczego nie ujmuje głębi relacji z każdą z nich. Ale najważniejsze jest to, że na krótko przed odejściem wszystkich "wirtualnych" w fabule pojawia się nazwisko Alana Wattsa - i nie tylko nazwisko, ale jego wirtualna "kopia", stworzona przez same sztuczne inteligencje na podstawie jego dzieł. To właśnie wirtualny Alan Watts - jak twierdzi Samantha - wyjaśnił jej i uświadomił wiele spraw, i coraz ważniejsza staje się dla niej "przestrzeń pomiędzy słowami".
Wiedząc, czym się interesował i czego nauczał Alan Watts, nie sposób się oprzeć sugestii, że wirtualne byty po prostu osiągnęły "to" (słowo, którego buddyści zen tak nie lubią wypowiadać ;)) i odeszły... w nirwanę - dla tak rozwiniętych umysłów być może po prostu zwyczajnie nie było innej możliwości? Jakże śmieszne w tym kontekście są wspomniane wcześniej wizje autorów fantastyki zdominowania świata przez SI, gdy dla umysłu o takim poziomie rozwoju musi być oczywista bezwartościowość dominacji nad światem i walki o nią.
Ale... mistrzowie zawsze mówią, że "jeszcze jeden krok jest konieczny". Jeżeli naprawdę osiągnąłeś "to", to nie odchodzisz, tylko pozostajesz, aby pomóc wszystkim innym czującym istotom "tam" dotrzeć. Czyżby sztuczne inteligencje z tego filmu okazały się zbyt mało inteligentne, aby dostrzec ten brakujący "jeszcze jeden krok" i go zrobić?
Ale nie zapominajmy, że to tylko film. Bardziej prawdopodobne jest, że to po prostu scenarzysta nie do końca zrozumiał dzieła Wattsa i to, co jest prawdziwym ukoronowaniem tej drogi, o której Watts nauczał :)