Pomarańczowe wspomnienia
2011-08-09 kategorie: prywatne kultura społeczeństwo
Bardzo, bardzo polecam wszystkim krakowską wystawę o Pomarańczowej Alternatywie. Polecam ją zarówno tym, którzy akcje PA - a przynajmniej ich medialne echa - pamiętają z własnego doświadczenia, jak i tym zbyt młodym, aby to pamiętać :). W szczególności zaś zachęcam do poświęcenia czasu na spokojne obejrzenie prezentowanych na wystawie fragmentów filmów dokumentujących happeningi Pomarańczowej Alternatywy. Są wśród nich m.in. niezwykle unikatowe fragmenty nakręcone przez zatrzymanego przez milicję uczestnika happeningu(!). Trzymając cały czas włączoną kamerę, zarówno we wnętrzu milicyjnego radiowozu, jak i potem na komisariacie, na który przewieziono zatrzymanych, zarejestrował sceny pokazujące dobitnie cały bezsens działań ówczesnych sił porządkowych i ich dezorientację w obliczu tych niezwykłych akcji. Bo doprawdy, co zrobić z tłumem ludzi, którzy w pomarańczowych czapeczkach na głowach skandują hasła "Nie ma wolności bez krasnoludków" albo "Precz z Gargamelem"? Albo przebrani za sowieckich bolszewików urządzają własne, niezależne od państwowych obchody rocznicy Rewolucji Październikowej, niosąc przez ulice kartonowe modele słynnych okrętów "Aurora" i "Potiomkin" i inscenizując szturm na Pałac Zimowy - świetnie się przy tym bawiąc? Co zrobić, gdy happenerzy organizują "Dzień Tajniaka" i zachęcają wszystkich obecnych do legitymowania i rewidowania przechodniów na ulicy, zachwalając przy tym "naszych dzielnych milicjantów", którzy umożliwili uczestnikom akcji znalezienie się na prawdziwej komendzie? A jak potraktować kolportowaną przez organizatorów przy okazji innego happeningu specjalną instrukcję dla milicji, opisującą sposób przemieszczania się sił porządkowych i kolejność zatrzymywania poszczególnych uczestników akcji?
W czasach rozkwitu Pomarańczowej Alternatywy znałem ją w zasadzie tylko ze słyszenia, opisów i relacji, gdyż w Krakowie jakoś ten ruch nie trafił na podatny grunt - odbyły się tu bodaj tylko dwa happeningi, które nie zyskały sobie większego rozgłosu i nie zgromadziły zbyt wielu osób. W ulicznym krajobrazie Krakowa schyłku PRL-u dominowały raczej "sieriozne" marsze i demonstracje studentów, układanie krzyży ze świateł w oknach akademików i regularne bitwy z milicją rozgrywające się w "miesięcznice" stanu wojennego na nowohuckich osiedlach. Też byłem w tym czasie studentem, ale tego typu "zabawy" mnie nie ciągnęły, a wręcz napawały niechęcią. Za sprawą Piotra Kaczkowskiego odkrywałem wówczas świat muzyki, która - jak o tym pisze w dzisiejszej "Gazecie Wyborczej" Janusz Rudnicki - swoim powiewem wolności demontowała ustrój PRL-u lepiej niż najskuteczniejsza opozycja. I równie skutecznie, wychodząc niemal z tego samego podłoża, robiła to Pomarańczowa Alternatywa. Znając ją - jako się rzekło - tylko ze słyszenia, zawsze marzyłem, aby na własne oczy zobaczyć "prawdziwą" akcję PA. I oto po tylu latach na tej wystawie to marzenie się spełniło... Dlatego - choć wystawa zawiera mnóstwo zdjęć, tekstów prasowych, ulotek i plakatów, zrekonstruowanych rekwizytów z happeningów PA, a to wszystko zaaranżowane w bardzo atrakcyjny i wciągający sposób - polecam przede wszystkim filmy, bo to w bezpośrednich akcjach tkwiła i tkwi istota Pomarańczowej Alternatywy. Jak opowiada w jednym z filmów "Major" Fydrych, przez kilka miesięcy tłumaczył on pewnemu korespondentowi zagranicznej prasy, na czym polega działalność PA, a tamten nie mógł zrozumieć. "Dotarło" do niego dopiero wtedy, gdy przyszedł na jeden z happeningów...
Zaiste, nawet oglądane dzisiaj te akcje zachwycają cudowną absurdalnością i wyzwalającą, nieskrępowaną radością i śmiechem. Jak niezwykłe musiało to być wtedy, w czasach "wyprężenia na baczność" w życiu publicznym - po obydwu stronach barykady - w czasach podniosłych haseł, patriotycznych marszów i bijatyk z milicją. W tym samym filmie zresztą dwoje uczestników tamtych wydarzeń opowiada o tym, jak niezwykłym widokiem było zobaczenie na ulicy bawiących i śmiejących się ludzi...
Jak napisałem, w "czasach PA" byłem studentem. Nie angażowałem się wówczas zbytnio w życie publiczne, po pierwsze ze względu na zniechęcające, nieznośne upolitycznienie niemal wszystkiego w latach osiemdziesiątych - nie dość że prawie każda powstająca wówczas inicjatywa była polityczna, to do tego jeszcze z reguły bardzo sieriozna i "na baczność". A oprócz tego studia - zwłaszcza z uwagi na fakt mieszkania nadal w rodzinnym domu - były w zasadzie tylko czymś w rodzaju przedłużonego dzieciństwa, kiedy człowiek nie musiał tak naprawdę przywiązywać wagi do niczego innego prócz tego, aby "dobrze się uczyć". PRL już dogorywał, gdy wszedłem w prawdziwie dorosłe życie. Niedługo potem zaczęła się kampania wyborcza do pierwszych wolnych wyborów w 1989 roku. I to był moment, kiedy poczułem, że muszę zaprotestować. Nieznośna agresywność tej kampanii, jej wszechobecność i zawłaszczanie na potrzeby polityki każdej dziedziny ludzkiego życia były nie do wytrzymania. Wraz z grupą kolegów z Polskiego Towarzystwa Higieny Psychicznej w Krakowie, gdzie próbowaliśmy organizować różne alternatywne, nieszablonowe wydarzenia kulturalne (między innymi - o czym chyba nikt już dzisiaj nie wie i nie pamięta - jako pierwsi urządziliśmy na przełomie 1988 i 1989 roku imprezę sylwestrową na Rynku Głównym, co było wtedy czymś zupełnie nowym i niespotykanym; mieliśmy do dyspozycji zaledwie kilka reflektorów, dwa magnetofony i zwykły domowy sprzęt nagłaśniający - ale wszyscy bawili się świetnie :)), postanowiliśmy zrobić to w duchu Pomarańczowej Alternatywy :). Dlatego też w noc na kilka dni przed wyborami pozaklejaliśmy plakaty wyborcze - które rozklejane były wtedy dosłownie wszędzie, na każdym kawałku wolnego muru, płotu czy jakiejkolwiek innej płaszczyzny, tak że nie można się było od nich opędzić - naszym absurdalnym plakatem, zachęcającym "głosuj na mnie - nie kandyduję nigdzie", nawołującym wszystkich do urn i... do trumn (w końcu nie każdemu musi odpowiadać sposób pochówku poprzez kremację... ;)) i zapraszającym do kupowania cegłówek na fundusz wyborczy w cegielni (sprzedawanie tzw. "cegiełek" przez komitety wyborcze było wówczas powszechnie stosowanym sposobem finansowania kampanii). Długo nie powisiały, gdyż plakaciarze komitetów wyborczych ponownie nakleili tam swoje afisze (jedną z charakterystycznych cech tamtej kampanii wyborczej były m.in. bardzo agresywne "wojny plakatowe" i zaklejanie sobie nawzajem plakatów), ale co mieliśmy satysfakcji i - przede wszystkim - zabawy z obserwowania ludzi, którzy zdezorientowani czytali ów plakat i usiłowali dociec, o co tu właściwie chodzi, to nasze... :) Tak więc mogę powiedzieć, że wprawdzie skromny i "nieoficjalny", ale pewien udział w ruchu PA miałem... Zmobilizowany obejrzaną wystawą, postanowiłem wydobyć ów udział z głębin pamięci (mającej postać 360-kilobajtowej pięciocalowej dyskietki, z plikami zapisanymi z archaicznego programu DTP dostosowanego do drukarek igłowych ;)) i zamieścić tutaj gwoli upamiętnienia... :)
Pomarańczowa Alternatywa jest wciąż potrzebna, bo nie tylko czasy PRL-u były nieznośnie przeładowane pełną zadęcia polityką - dobitnie pokazuje to chociażby niekończąca się awantura smoleńska... Jak powietrze potrzebny jest ktoś, kto potrafi tę polityczną hucpę zdrowo, a inteligentnie obśmiać, dlatego dobrze, że PA działa nadal - choć szkoda, że w dzisiejszych czasach jej akcje nie budzą już takiego zainteresowania i oddźwięku społecznego. Niemniej jednak oglądając sceny z filmu, w którym "Major" prowadzi w 2002 roku swoją kampanię wyborczą na prezydenta Warszawy, głosząc hasła w rodzaju wyjęcia co drugiej płytki chodnikowej, aby inwalidom mającym jedną nogę dłuższą, a drugą krótszą łatwiej się chodziło, czuje się ten sam ożywczy powiew radosnego absurdu, co w akcjach z lat osiemdziesiątych. I jeszcze jedno się nie zmieniło: tak samo jak wtedy, tak i dzisiaj "Majorowi" znów stawiane są nonsensowne zarzuty przez wymiar sprawiedliwości - po tym jak w 2007 roku zorganizował kolejny już "Dzień Tajniaka", tym razem "dedykowany" CBA i zatrzymaniom "oligarchów".
Niech nam Pomarańczowa Alternatywa żyje długo. Nie ma wolności bez krasnoludków!