Główna >>

RSS
Nie idźmy na tę wojnę! To nie nasza wojna!

 

"The Wall" trzydzieści lat później

2011-04-19   kategorie: muzyka

Mimo praktycznego braku reklamy polskich koncertów Rogera Watersa w ramach trasy "The Wall Live 2010-2011" (krótkie informacje o planowanych koncertach pojawiły się tylko w branżowej prasie i portalach muzycznych) biletów zabrakło w sprzedaży już wiele miesięcy temu, a wczoraj wieczorem tłum kilkunastu tysięcy ludzi szczelnie wypełnił łódzką Atlas Arenę (dziś drugi koncert).

Roger Waters zdecydował się w trzydziestą rocznicę pierwotnej prezentacji ponownie pokazać "The Wall" na scenie, ponieważ - jak sam pisze - chciał zastanowić się nad pytaniem, czy współczesny rozwój technologii komunikacyjnych przyczynia się do lepszego porozumienia między ludźmi i burzenia tytułowych ścian, czy też wręcz przeciwnie - wzmacnia te ściany i powoduje, że jeszcze bardziej oddalamy się od siebie. Niezależnie od motywów, jakimi kierował się artysta, dla wielu osób jest to po prostu pierwsza i prawdopodobnie jedyna w życiu okazja, aby na własne oczy zobaczyć ten niezwykły spektakl.

Słowo "spektakl" jest tu jak najbardziej uzasadnione, bo "The Wall Live" to nie koncert, to perfekcyjnie zrealizowany, totalny teatr muzyczny, w którym na równi z muzyką liczą się stroje, w jakie przebierają się artyści (m.in. ubiory znanej nam z filmu faszystowskiej bojówki), efekty świetlne, elementy scenografii - na czele oczywiście z samym murem, stopniowo budowanym w trakcie występu - a wreszcie wyświetlane na tym murze projekcje. Te ostatnie stanowią dla artysty tak ważny element całości, że właśnie z uwagi na nie surowo zabrania używania przy fotografowaniu przedstawienia lamp błyskowych - błyski fleszy powodują bowiem, że na murze zamiast obrazów pojawiają się białe plamy (i istotnie, miałem okazję zaobserwować w trakcie koncertu kilkukrotne interwencje ochrony, stanowczo przypominającej o tym zakazie osobom fotografującym z użyciem błysku).

Obojętny, przeintelektualizowany krytyk może narzekać na to, że teatr to chwilami efekciarski (np. kiedy w pierwszym utworze rytm akcentowany jest wystrzałami sztucznych ogni), często korzystający z nachalnej i oklepanej symboliki (np. animacja ukazująca bombowce zrzucające w charakterze bomb sierp i młot, symbol dolara, loga koncernów naftowych i motoryzacyjnych, krzyż, półksiężyc i gwiazdę Dawida, albo zestawienie zbrojeń z głodującymi dziećmi z krajów Trzeciego Świata), chwilami ocierający się wręcz o propagandę (np. gdy w tekście utworu "Mother" pada pytanie "Mother, should I trust the government?", na murze pojawia się nie pozostawiający wątpliwości napis: "No fucking way", bądź gdy w wyświetlane sekwencje filmowe w pewnym momencie wpleciona zostaje słynna, opublikowana przez WikiLeaks scena zastrzelenia dziennikarzy w Iraku przez amerykańskich żołnierzy). Choć z drugiej strony niektóre pomysły na "uwspółcześnienie" "The Wall" ("uwspółcześnienie" w cudzysłowie, bo wszak ten utwór nic nie stracił na aktualności) są bardzo udane i świeże - w szczególności przewijająca się nieustannie w wyświetlanych na murze projekcjach wymowna seria słów zaczynających się od małej litery "i" - "iBelieve", "iNeed", "iFollow", "iKill"... Oczywiście w kluczowych momentach nie zabrakło też genialnych animacji Geralda Scarfe'a, wykorzystywanych w oryginalnych spektaklach sprzed trzydziestu lat, a potem zrealizowanych ponownie na potrzeby filmu.

Ale choć może tani, ten teatr jednak działa i przemawia do wyobraźni. Wszystkie wymienione słabości nie mają większego znaczenia wobec możliwości obcowania z kipiącym emocjami wykonaniem jednego z największych dzieł muzycznych XX wieku. I choć wyraźnie słychać, że towarzyszący Watersowi zespół to jednak nie Pink Floyd, choć brakuje gitarowych perełek Davida Gilmoura (pomimo iż Snowy'ego White'a na pewno nie można uznać za słabego gitarzystę, to nie dorównuje brzmieniom znanym z oryginału), "Ściana" robi wciąż takie samo wrażenie, jak wtedy, gdy słyszało się ją z płyty po raz pierwszy. I ten wzruszająco zaśpiewany finał - tak wykonanego "Outside The Wall" chciałoby się słuchać w kółko...

Piotr Kaczkowski powiedział kiedyś po ukazaniu się płyty "The Final Cut": "Kto lubił 'The Wall', będzie zapewne rozczarowany 'The Final Cut'. Kto kochał 'The Wall', pokocha ten nowy album miłością jeszcze gorętszą". To samo można odnieść do wczorajszego koncertu. Komu album "The Wall" się tylko podobał, ten może być rozczarowany i nawet zdegustowany elementami, które wymieniłem powyżej. Ten, komu tematyka i wymowa tej płyty jest głęboko bliska (co wcale nie znaczy, że jego ojciec musiał zginąć na wojnie ;)), spędził wczoraj niezapomniany wieczór swojego życia. Szkoda byłoby tego nie przeżyć.

komentarze (2) >>>