Czego uczy nas wulkaniczny pył
2010-04-17 kategorie: społeczeństwo
Bardzo wiosenna - w porównaniu z ostatnimi dniami - była dziś pogoda, wybrałem się więc na rowerową przejażdżkę po Krakowie i okolicach. To, co rzuca się w oczy, to przede wszystkim to, że podczas gdy telewizja karmi nas obrazami "narodu w żałobie", ludzi stojących w wielogodzinnych kolejkach pod Pałacem Prezydenckim aby pożegnać się z trumną Lecha Kaczyńskiego, zapalających znicze na ulicach itd. itp., zdecydowana większość owego narodu po prostu żyje normalnie, jak co dzień. Ciepła pogoda wyciągnęła na bulwary wiślane tyle samo, co zwykle ludzi. Spacerują, jeżdżą na rolkach, rozsiadają się - co w ostatnich latach weszło w krakowski obyczaj - na porastającej wiślane wały trawie, popijają piwo z puszek (chociaż w miejscach publicznych nie wolno...). Rodzice uczą dzieci jeździć na rowerkach. Na przedmieściach przed jednorodzinne domki ludzie wystawiają stoliki, jedzą przy nich, piją, rozmawiają. Owszem, więcej niż zwykle ludzi jest na Rynku - oglądają przygotowania do jutrzejszej uroczystości (traktując ją chyba - sądząc z wyrazu twarzy i tonu rozmów - bardziej jako atrakcję niż okazję do faktycznej żałoby) - nieco mniej za to niż zwykle na sąsiednich Plantach. Mało jeździ samochodów, mniej niż zwykle ludzi jest w sklepach - prasa twierdzi, że krakowianie wyjechali z miasta uciekając przed niewygodami, jakie mogą wiązać się z jutrzejszym "najazdem" na Kraków. Nawet niedawny tak gorący spór wokół miejsca pochówku prezydenta wydaje się już wyblakły - jutro i tak już będzie po wszystkim...
A nad tym wszystkim unosi się chmura pyłu z islandzkiego wulkanu Eyjafjallajokull. Niektórzy twierdzą, że wybuch owego wulkanu to zemsta za tę nietrafną decyzję o miejscu pochówku. Ludzie nie zdołali nic zdziałać by ją odwrócić, więc wkroczyła "siła wyższa" (Bóg, Matka Natura, wawelski czakram - niech każdy wybierze sobie podług własnego światopoglądu...), aby przynajmniej pokrzyżować plany zlotu nieprawdopodobnej ilości światowych przywódców z okazji pogrzebu. Dziwnym bowiem trafem wybuch nie spowodował praktycznie żadnych bezpośrednich szkód na samej Islandii; jedyne co zrobił, to uniemożliwił latanie samolotami.
Wydaje mi się, że ta unosząca się nad naszymi głowami chmura uczy nas jednego. Uczy nas na nowo liczyć się z tym, co oznacza przestrzeń i odległość. Zapomnieliśmy już o tym; od wielu lat powtarza się twierdzenie, iż "świat zrobił się mały". Szybkie samoloty w ciągu kilku godzin przenoszą nas między miejscami oddalonymi o setki i tysiące kilometrów. Mówiąc "nas", mam tu na myśli przede wszystkim tych, którzy najczęściej korzystają z tego środka komunikacji, a więc głównie ludzi ze "świecznika": polityków, biznesmenów, celebrytów. Wypełnili oni sobie szczelnie kalendarze spotkaniami odbywającymi się codziennie w innym końcu świata, ufni w to, że samolot w każdej chwili dowiezie ich na miejsce. Zresztą niestety, takie właśnie podejście do kwestii przestrzeni i czasu było pośrednio przyczyną śmierci naszego prezydenta i 95 innych osób: ci członkowie delegacji, którzy zdecydowali się poświęcić trochę więcej czasu i pojechali poprzedniego dnia pociągiem, przeżyli...
Wulkaniczny pył pokazuje ludziom przyzwyczajonym do samolotów i błyskawicznego przemieszczania się z miejsca na miejsce, że odległość jednak nie jest błahostką, że podróż to przedsięwzięcie, a samo słowo podróż mieści w sobie pojęcie drogi (i czasu potrzebnego na jej przebycie), a nie tylko dwóch punktów, pomiędzy którymi jak najszybciej trzeba się przenieść. Oby coś z tej lekcji nam zostało...
Podobno według pesymistycznych prognoz pył może się utrzymać w powietrzu nawet pół roku. Cóż, być może zatem przyjdzie nam wrócić do zapomnianych już trochę pociągów i statków. Przywódcy państw, jak przed wojną, będą w swoje podróże udawać się specjalnymi wagonami-salonkami, wszystko będzie trwało dłużej... może spokojniej...? Chyba nie miałbym nic przeciwko temu... :)