Chuck Norris i buddyzm zen
2009-08-08 kategorie: kultura Czysta Kraina
Najnowszy dodatek telewizyjny do "Gazety Wyborczej" zamieszcza tekst omawiający sylwetkę Chucka Norrisa - z racji tego iż w tym tygodniu pojawia się w telewizji kilka filmów z jego udziałem. Dowiedzieć się można z niego rzeczy zaiste ciekawych, jak to, że Chuck Norris napisał książkę o filozofii buddyzmu zen, którego zasadami rzekomo kieruje się w życiu - a właściwie mowa tu tylko o jednej zasadzie, często powtarzanej przez mistrzów zen: "jeżeli coś robisz, tylko rób to". Ponoć to dzięki stosowaniu tej zasady Chuck Norris osiągnął w życiu wszystkie sukcesy.
W podsumowaniu tekstu jego autor, Wojciech Orliński, wysnuwa z tego wniosek, że "'Strażnik Teksasu' to kino rozrywkowe, ale jednocześnie też uproszczony kurs zen i manifest konserwatywnego republikanina." Nie wiem, kto tu nie rozumie zen - Norris czy Orliński, a najpewniej i jeden, i drugi - ale nietrudno zauważyć, że poglądy typowe dla konserwatywnego republikanina jako żywo kłócą się ze światopoglądem i podejściem do życia wynikającym z buddyzmu zen.
Zwięźle owe poglądy Norrisa charakteryzuje autor drugiego z poświęconych mu tekstów, Roman Imielski: "Konserwatywny amerykański patriotyzm oznaczający przywiązanie do posiadania broni, [...] chrześcijańska wiara (w tym kreacjonizm głoszący, że człowieka stworzył Bóg), sprzeciw wobec aborcji i promowania homoseksualizmu. Krótko mówiąc - teksaski ranger, prostolinijny, wierzący w sprawiedliwość, sceptyczny wobec liberalnych, dzielących włos na czworo inteligentów".
Jak ma się do buddyzmu zen "przywiązanie do posiadania broni" - przy czym chodzi tu rzecz jasna nie tylko o samo posiadanie, lecz chętne jej używanie? Zwolennicy amerykańskiego prawa do posiadania broni - do których zalicza się Norris - bronią m.in. prawa do użycia broni wobec każdego, kto targnie się na ich własność - nie życie, nie zdrowie, lecz właśnie własność - np. włamie się do ich domu! Pierwsze, najważniejsze wskazanie buddyzmu mówi natomiast "Nie zabijać, lecz ochraniać wszelkie życie". Jak to pogodzić? Jak to pogodzić także z tradycją wschodnich sztuk walki, których Chuck Norris obficie używa na ekranie wobec wrogów "amerykańskich wartości"? Były one zawsze tworzone i praktykowane jako sztuki obrony - przede wszystkim samooobrony przed bezpośrednim, fizycznym atakiem. Nigdy nie miały służyć agresji ani też wymierzaniu kary komuś, kto złamał jakieś prawa. Gichin Funakoshi, twórca nowoczesnego karate, wypowiedział znamienne stwierdzenie "karate ni sente nashi", czyli karate nie jest sztuką agresji. W tradycyjnym kung-fu, które wywodzi się wprost z klasztorów zen, do dziś powtarza się uczniom cztery "złote zasady": 1. Lepiej ustąpić niż zranić; 2. Lepiej zranić niż okaleczyć; 3. Lepiej okaleczyć niż zabić; 4. Lepiej zabić niż dać się zabić. Zatem dopiero w obliczu bezpośredniego zagrożenia życia dopuszczalne jest odebranie życia napastnikowi. Jak to się ma do amerykańskiego konserwatywnego patriotyzmu i "wartości" promowanych przez organizacje typu National Rifle Association?
Konserwatyzm amerykańskiego republikanina w stylu Chucka Norrisa to także konserwatywne chrześcijaństwo - czyli jednoznaczne, pozbawione wątpliwości, ustalone raz na zawsze wybory moralne, dzielące świat na "czarne" i "białe", nie dopuszczające żadnego relatywizmu ani żadnych odcieni szarości pomiędzy ową czernią i bielą. Buddyzm zen unika, wręcz ucieka od jednoznacznych osądów moralnych. Mistrzowie zwykle stawiają pytania, rzadko udzielają odpowiedzi; a jeżeli już to robią, to dalekie są one od prostych podziałów "czarne-białe". Wystarczy przeczytać chociażby przytaczaną już przeze mnie kiedyś wypowiedź rosiego Philipa Kapleau (dzięki któremu - bezpośrednio lub pośrednio - ludzie Zachodu w XX wieku w ogóle zaczęli się zenem interesować; gdyby nie rosi Kapleau, Chuck Norris być może nigdy by o zenie nie usłyszał) na temat aborcji (o której zresztą była mowa wyżej jako o jeszcze jednym elemencie poglądów konserwatywnego republikanina). Wypowiedzi tej niewątpliwie bliżej do "liberalnych, dzielących włos na czworo inteligentów" niż do postawy "prostolinijnego teksaskiego rangera".
Stwierdzenie - czy to Norrisa, czy Orlińskiego - iż dzięki stosowaniu wspomnianej wcześniej zasady osiągnął sukces w życiu, jest o tyle bałamutne, że zen nie służy do osiągania sukcesów. Podstawowym celem zenu jest uświadomienie każdemu z nas, że tak naprawdę żyje w świecie pozorów i swoich złudzeń. Nie postrzega świata takim, jakim on jest, lecz takim, jakim mu się wydaje (a wygląda na to, że im więcej ktoś ma niewzruszonych przekonań i "niezłomnych wartości" - jak Chuck Norris - to tym więcej mu się wydaje i tym dalszy jest od rzeczywistości...). Zen próbuje nam pomóc w przedarciu się przez tę zasłonę pozorów i zobaczeniu rzeczywistości taką jaka jest. Temu mają służyć wskazówki takie jak owo "jeśli coś robisz, tylko rób to", ale też i inne, bardziej paradoksalne stwierdzenia i pytania - tzw. koany, stosowane od wieków w nauczaniu zen - takie jak np. "Czym jest Budda? Suche gówno na kiju". Albo: "Jeżeli spotkasz Buddę na drodze, zabij go". Czy już całkiem abstrakcyjne: "Jaka była twoja pierwotna twarz, zanim urodzili się twoi rodzice?". Umysł "prostolinijnego teksańskiego rangera" wobec takich paradoksów staje bezradny, bo nie potrafi ich pojąć. I właśnie o to chodzi w zen. Bo jeżeli umysł przez chwilę poczuje bezradność wobec kwestii, której nijak nie jest w stanie "ugryźć", to istnieje szansa, że przekroczy narzucone sobie samemu ograniczenia wartości, poglądów czy czego tam jeszcze, i zrobi krok w stronę rzeczywistości.
Zatem między buddyzmem zen i poglądami Chucka Norrisa istnieje tak naprawdę kolosalna przepaść. Nie jest to rzecz jasna niczym nowym czy niezwykłym. Narzędzia (np. techniki medytacyjne) wywodzące się z zen wielokrotnie były i są przez różnych ludzi wykorzystywane w celu niezgodnym z ich pierwotnym przeznaczeniem i bez zrozumienia ich istotnego sensu. Sztuki walki wiele osób praktykowało - i praktykuje - w celach wręcz sprzecznych z ich założeniami. Tylko nawet jeżeli Chuck Norris zupełnie nie rozumie zenu, to piszący o nim dziennikarz nie powinien popełniać tego samego błędu i siać zamętu w umysłach czytelników.
Dlatego, że mącenie czyjegoś umysłu nieprawdziwymi wiadomościami to też pogwałcenie jednego z podstawowych wskazań buddyzmu. I dlatego odpowiedzialność każdego, kto cokolwiek gdziekolwiek publikuje, za swoje słowa jest szczególna.