"Powrót Taty" w "Gazecie Wyborczej"
2007-11-25 kategorie: prywatne społeczeństwo
"Gazeta Wyborcza" wymyśliła sobie akcję "Powrót Taty". Coby nieobecni ojcowie bardziej się zainteresowali swoimi rodzinami, najkrócej mówiąc. Oto co do nich napisałem w tej sprawie:
Jestem nieobecnym ojcem. Będę nieobecnym ojcem. Bo w zasadzie w ogóle nie powinienem być ojcem.
To, że nim jestem, stało się w dużej części za sprawą gazet takich jak Wasza, wywierających presję psychiczną na wszystkich, dla których rodzina nie jest pępkiem świata. Nieustanne pienia zachwytu nad rodziną, publikowanie wywiadów ze znanymi ludźmi, w których jako "żelazny" punkt musi się znaleźć pochwała rodziny jako najważniejszej rzeczy w życiu, wreszcie nachalna propaganda "tacierzyństwa" w postaci akcji takich jak obecna. Wszystko to wywołuje nieodparte wrażenie, że jeżeli rodzina nie jest dla mnie najwyższym celem w życiu, to coś jest ze mną nie w porządku, powinienem takie myśli schować głęboko i nawet się do nich nie przyznawać. Jeżeli mam być odpowiedzialnym, godnym zaufania i "nowoczesnym" mężczyzną, to nie mogę zawieść mojej partnerki - jakżebym mógł powiedzieć, że nie chcę mieć dzieci, gdy ona tak bardzo ich pragnie?
To jest pierwsze kłamstwo, pierwsza manipulacja mediów w tej sprawie: że każdy pragnie rodziny (a przynajmniej powinien) i że rodzina jest dla niego najważniejsza (a przynajmniej powinna). Jeżeli nie - to jest godzien potępienia. Jeżeli gdzieś w ogóle pojawiają się w pozytywnym kontekście postacie osób, które wybrały w życiu inne wartości niż rodzina, to co najwyżej w "Wysokich Obcasach", i są to wyłącznie postacie kobiece. Kobietom wolno już nie chcieć rodziny ani dzieci, bo takie prawo wywalczyły dla nich feministki. Jeżeli ktoś czyni kobiecie zarzut z tego, że nie chce dzieci, to feministki od razu zakrzykną, że czyni zamach na jej wolność, uprzedmiatawia ją, sprowadza do roli maszynki do rodzenia. Mężczyzn to nie dotyczy. Mężczyzna ma chcieć rodziny i dzieci, inaczej jest niedojrzały i nieodpowiedzialny. Takie przesłanie wynika z całego medialnego szumu wokół rodziny. No więc chcąc nie chcąc zostaje ojcem i potem odkrywa, że to jednak nie dla niego...
Bo drugie, jeszcze poważniejsze kłamstwo, to wmawianie na każdym kroku, że można pogodzić pracę i dom, że można być dobrym pracownikiem i dobrym rodzicem równocześnie. Te wszystkie plakaty na ulicach mówiące o mamach, które "dają sobie radę, bo mogą punktualnie wychodzić z pracy". Punktualnie - nawet w połowie rozpoczętego, a nie dokończonego ważnego zadania, zostawiając wszystko "rozbabrane"? Czy też może wiedząc, że zbliża się koniec dniówki, z góry nie podejmują prac, które mogłyby przeciągnąć się poza magiczną godzinę? I to ma być dobry pracownik?
NIE. Można mieć ALBO pracę, ALBO rodzinę, można angażować się ALBO w jedno, ALBO w drugie, ale nie jedno i drugie naraz. Przynajmniej nie w pełni. Oczywiście nie każda praca jest taka, aby można i trzeba było się w nią angażować. Nikt chyba nie marzy o pracy np. kasjera czy kasjerki w supermarkecie i osoba zatrudniona w takim charakterze faktycznie tylko patrzy, kiedy zegar wybije godzinę i będzie można iść do domu. Do rodziny, w której być może znajduje swoje miejsce i prawdziwie się realizuje.
Lecz kiedy człowiek w czymś się prawdziwie realizuje, angażuje się w to emocjonalnie na sto procent. Istnieje tylko to i nie ma miejsca ani czasu na nic innego. Osoba realizująca się w rodzinie będzie w pracy co najwyżej poprawna; będzie wykonywać to, czego się od niej wymaga, i ani krzty więcej. Na kasie w supermarkecie to wystarczy. W pracy o charakterze twórczym, na dodatek pasjonującej i satysfakcjonującej - nie. Wtedy to praca wygrywa, to ona zajmuje sto procent czasu i uwagi nie pozostawiając miejsca na rodzinę. Wtedy to w rodzinie mogę być co najwyżej tym kasjerem z supermarketu, który robi tylko to, czego się od niego wymaga. Dlatego twierdzę, że jest albo - albo.
Pod tym względem konserwatyści propagujący "odwieczne" porządki, w których to do mężczyzny należała praca, zarabianie i świat zewnętrzny, a kobieta zajmowała się domem i dziećmi, wcale jednak nie myślą tak głupio. Oczywiście podział pod względem płci może być zupełnie odwrotny - to ona, jeśli pasjonuje ją praca, może wkrótce po porodzie do niej wrócić, a on, jeśli czuje ku temu powołanie, może siedzieć w domu i opiekować się dziećmi. Jeśli oboje chcą się zrealizować tak w jednej, jak i w drugiej dziedzinie, mogą co jakiś czas wymieniać się zadaniami - raz jedno skupia się na swojej pracy, zostawiając drugiemu obowiązki domowe, a za kilka tygodni, miesięcy czy lat odwrotnie. Ale najlepiej jest chyba, aby osoba, którą pochłania bez reszty praca, po prostu nie zakładała rodziny. Co nie oznacza, że nie może sobie znaleźć partnerki czy partnera równie pochłoniętego swoją pracą i żyć razem "po studencku".
Proszę: nie zatruwajcie młodym ludziom (dla mnie już za późno) umysłów propagandą przedstawiającą rodzinę jako jedyną drogę życia; piszcie wyraźnie i wielkimi literami, tak samo często jak często wychwalacie rodzinę, że życie bez rodziny, bez dzieci, to TEŻ JEST WYJŚCIE! Nie lepsze i nie gorsze. I nie popełnia żadnej zbrodni ten, kto dzieci mieć nie chce. Może wtedy będzie mniej nieobecnych ojców, bo zostawać ojcami będą ci, którzy naprawdę będą tego chcieć.