"Łuk" Kim Ki-duka
2008-08-11 kategorie: kultura
Jako że codzienny rytm mojego życia nie pozwala mi zbyt często na oglądanie filmów, przeważnie jestem dość mocno "do tyłu" z kinowymi nowościami. Nierzadko więc w wakacje "nadrabiam zaległości". Takich ludzi jak ja jest zapewne więcej, bo w końcu dla kogo kina organizowałyby w wakacje tanie lub wręcz darmowe pokazy filmów sprzed lat dwóch, trzech, albo i więcej, które zeszły już z ekranów, ale nadal cieszą się popularnością?
I właśnie w ramach jednego z takich pokazów obejrzałem niedawno "Łuk" słynnego już koreańskiego reżysera Kim Ki-duka, którego popularność w naszym kraju zaczęła się - o ile mnie pamięć nie myli - od filmu "Pusty dom". Wybierałem się na ten film z mieszanymi uczuciami, gdyż zarówno prasowe, jak i internetowe opinie pisane zarówno przez profesjonalnych krytyków, jak i zwykłych widzów, kreśliły obraz filmu raczej nieciekawego, słabszego zarówno od "Pustego domu", jak i "Wiosna, lato, jesień, zima i wiosna" (tego drugiego zresztą do tej pory jeszcze nie zdążyłem obejrzeć, choć mam jego nagranie w domu...)
Obejrzałem... i oniemiałem. Kim Ki-duk przeskoczył tutaj sam siebie - używając języka sportowego - o kilka długości ;). Przy "Łuku" "Pusty dom" jest takim sobie, przeciętnym filmem. Oglądając, najpierw zachwycałem się niezwykłą wyobraźnią reżysera i jego zdolnością do wymyślania zupełnie nieprawdopodobnych, a jednak tak przekonujących historii... Potem zachwycałem się jego talentem do opowiadania bez słów - w jak wspaniały sposób za pomocą gestów, obrazów nieba, detali przedmiotów itp. zdołał pokazać przemianę głównej bohaterki. A potem przyszło genialne, magiczne zakończenie, które powaliło mnie na kolana. Na jednym z portali filmowych recenzent napisał, iż "nachalna symbolika" tego zakończenia "niszczy poetycki nastrój wcześniejszych scen". Bzdura! Zakończenie, podobnie zresztą jak w "Pustym domu", przenosi opowieść z kręgu realizmu - wprawdzie bardzo nieprawdopodobnego, ale jednak - w sferę czystej magii. Reżyser tym samym znakomicie wybrnął z problemu, jaki dotyka większość nawet dobrych filmów - słabości i przewidywalności zakończeń. Tutaj w finale kilkakrotnie gdy już wydaje się nam, że wiemy, jak ta historia się skończy, zupełnie niespodziewanie skręca ona w inną stronę. A gdy już obejrzymy film do końca, to okazuje się, że jakiekolwiek zakończenie tego filmu utrzymane w konwencji realistycznej tak naprawdę byłoby trywialne i naiwne. To się mogło skończyć tylko tak - właśnie po to, aby nie zniszczyć magicznego nastroju opowieści, magia musiała się pojawić w całej okazałości.
Tak czy owak, to film, który zobaczyć trzeba koniecznie. Polecam gorąco - jeżeli ktoś ma jeszcze większe zaległości niż ja ;) - i radzę nie przywiązywać się do tego, co można wyczytać w opisach i recenzjach, bo żaden opis, który czytałem, tak naprawdę nie przystaje do tego, o czym jest ten film. Sam też nie umiałbym opowiedzieć, o czym on jest, wiem tylko, że jest wielki. Tak wspaniałego filmu nie widziałem od lat - może nawet od czasu, kiedy obejrzałem "Ścianę" - i pewnie nieprędko zobaczę znowu...