Koniec Warszawskiej Masy Krytycznej
2016-08-27, zmodyfikowana: 2016-08-28 kategorie: rower
Całe środowisko rowerowe zaskoczyła informacja o tym, że Warszawska Masa Krytyczna - najdłużej jeżdżąca w Polsce - przestaje jeździć. Zdaje się, że chyba nawet lokalni aktywiści rowerowi niewiele wiedzieli o tym, że organizatorzy MK zamierzają podjąć taką decyzję...
Ciekawy jestem, jakie były prawdziwe powody tej decyzji, ponieważ oficjalna argumentacja organizatorów warszawskiej masy o tym, jak to miasto dobrze współpracuje z rowerzystami i realizuje program rozbudowy tras rowerowych, jako żywo przypomina tę krakowską z lutego 2015 r., kiedy to stowarzyszenie Kraków Miastem Rowerów ogłosiło koniec masy krytycznej w Krakowie, a ta argumentacja - o czym dobrze wiadomo w środowisku - była tylko półprawdą. "Prawdziwa prawda" ;) była o wiele bardziej prozaiczna - otóż dotychczasowi organizatorzy masy stracili już zapał i chęć do dalszego jej organizowania, spadała też frekwencja na masie, i wobec coraz bardziej narastającej w Internecie fali hejtu na masę krytyczną - która to fala rozpoczęła się od wypadku na masie łódzkiej w kwietniu 2014 i "rozlała się" na wszystkie masy w Polsce - organizatorzy obawiali się wizerunkowej porażki masy. Zamiast więc poszukać innych organizatorów, którym by się chciało i którzy przejęliby od nich masę (jak to już w historii krakowskiej masy bywało niejednokrotnie), postanowili wykorzystać sytuację dla osiągnięcia - zamiast wizerunkowej porażki - wizerunkowego sukcesu, ogłaszając koniec masy i kreując w ten sposób swój obraz jako "rozsądnych" rowerzystów, którzy "nie chcąc drażnić mieszkańców" rezygnują z przejazdów masy krytycznej w uznaniu tego, że miasto zaczyna współpracować z rowerzystami (choć do dziś - co sam KMR nieoficjalnie przyznaje - ta współpraca nadal jest głównie pozorna, a realizacji postanowień referendum, na które tak mocno powoływano się w uzasadnieniu zakończenia masy, wciąż nie możemy się doczekać). "Zapomnieli" jedynie o tym, że masa nie jest ich własnością, i że przed podjęciem takiej decyzji wypadałoby się skonsultować z rowerzystami, którzy jeżdżą w masie, czy chcą dalej jeździć - stąd też cały zamierzony wizerunkowy efekt zepsuło im pojawienie się grupki "niepokornych", którzy głośno kontestowali taki sposób zakończenia masy i uparli się, żeby jeździć dalej.
W Warszawie takiego sprzeciwu chyba raczej spodziewać się nie należy - sytuacja jest tam o tyle inna od krakowskiej, że od początku swojego istnienia masa cały czas jeździ pod jedną i tą samą "flagą", stąd też raczej nikt chyba nie będzie kwestionował prawa obecnych organizatorów do jej zakończenia. Niemniej jednak, na pewno warto zadać pytanie - czy jest to decyzja słuszna?
Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, należy przede wszystkim odpowiedzieć na inne, bardziej podstawowe - jaki jest cel masy krytycznej? A w podejściu do tej odpowiedzi mamy wśród aktywistów rowerowych, mówiąc najogólniej, dwie szkoły - "twardą" i "miękką".
Szkołę "twardą" pozwoliłem sobie tak nazwać dlatego, że jej przedstawiciele uważają, że masa krytyczna powinna służyć przede wszystkim osiąganiu "twardych" celów - to znaczy fizycznych, konkretnych, mierzalnych. Takich jak np. budowa infrastruktury rowerowej w mieście. Uważają oni masę głównie za demonstrację skierowaną do urzędników, domagającą się budowy tej infrastruktury. Jeżeli przyjąć punkt widzenia tej szkoły, można uznać, że jeżeli faktycznie miasto buduje infrastrukturę rowerową i spełnia oczekiwania rowerzystów pod tym względem (ale kiedy faktycznie buduje, i można na podstawie co najmniej kilkuletnich obserwacji potwierdzić trwałość tego trendu - a nie kiedy, jak było w przypadku Krakowa, tylko obiecuje, że będzie budować!), masa krytyczna traci cel swojego istnienia i można jej zaprzestać.
Nie znam zbyt dobrze sytuacji w Warszawie pod względem "twardym" - na ile realne i rzetelne jest deklarowane zaangażowanie miasta w budowę infrastruktury rowerowej - stąd też ocenę słuszności decyzji o zakończeniu masy w tym aspekcie pozostawiam tubylcom. Jest jednak jeszcze drugi punkt widzenia - ten "miękki".
Szkoła "miękka" - do której ja osobiście się przychylam - widzi masę głównie nie jako protest skierowany do urzędników, a jako przykład, zachętę i działanie promocyjne skierowane do mieszkańców, a jej celem bardziej niż domaganie się budowy fizycznej infrastruktury jest chęć zmiany patrzenia tychże mieszkańców na sposób poruszania się po mieście: pokazania im, że można jeździć rowerem, że jest to normalna alternatywa dla innych środków transportu, a nie jakiś dziwny, ekstrawagancki wymysł, i zachęcenia ich - spróbuj i ty!
W tym zakresie cały ruch rowerowy - w czym niewątpliwie mają swój udział także masy krytyczne - osiągnął w ciągu ostatnich kilkunastu lat ogromny sukces. Coraz więcej ludzi używa roweru nie tylko do celów rekreacyjnych czy sportowych, ale jako codziennego środka transportu, i coraz rzadziej patrzy się na rowerzystów "użytkowych" jak na dziwaków czy ludzi "gorszej kategorii", których nie stać na samochód i dlatego jeżdżą rowerem. Czy jednak te zmiany w świadomości są wystarczające, abyśmy mogli powiedzieć, że masa krytyczna spełniła swoje zadanie?
Moim zdaniem nie. Tak długo, jak długo w Internecie będziemy pod każdym materiałem traktującym o rowerzystach czytać stosy hejterskich komentarzy nazywających rowerzystów "roszczeniowymi pedalarzami", "świętymi krowami", "terrorowerzystami" i tak dalej, tak długo, jak długo o uczestnikach masy krytycznej będzie się pisać, że "dla własnej przyjemności utrudniają życie tysiącom ludzi" (znamienne jest, że dla autorów takich wpisów "ludzie" to zawsze tylko ci w samochodach, rowerzystów określa się różnie - część określeń wymieniłem powyżej - ale nigdy nie podciąga się ich pod kategorię "ludzi". "Ludzie" w samochodach mają jakieś ważne sprawy do załatwienia, spieszą się do pracy lub z pracy, muszą gdzieś dojechać na czas - natomiast rowerzyści, przeciwieństwo "ludzi", to najwidoczniej jakaś banda próżniaków, którzy nigdzie nie pracują i nie mają nic lepszego do roboty, skoro mają czas na jeżdżenie na rowerach i "utrudnianie życia ludziom") - tak długo, moim zdaniem, inicjatywy takie jak masa krytyczna będą potrzebne i powinny być kontynuowane.
Myślę, że tak jak wszędzie gdzie indziej w Polsce, tak i w Warszawie mamy często do czynienia z sytuacją, gdy na rowerzystów patrzy się jak na "gorszy" rodzaj użytkowników dróg. Gdy pod różnymi względami się ich dyskryminuje - np. zapewniając możliwość dojazdu do jakiejś instytucji samochodem (i zaparkowania go), ale zapominając już o analogicznej możliwości dla rowerów. Jak długo takie sytuacje będą raczej smutną polską normą niż wyjątkiem - tak długo masa krytyczna, moim zdaniem, jest potrzebna.
Wreszcie na całą sprawę można spojrzeć w kontekście kulturowym. Masa krytyczna jest zjawiskiem kontrkulturowym, przynależnym do "kultury alternatywnej". Z tego punktu widzenia traci ona sens w momencie, gdy jazda rowerem z alternatywy staje się "mainstreamem". Czy użytkową jazdę rowerem możemy dziś w Polsce zaliczyć do mainstreamu? Znów uważam, że nie. Mainstreamem niewątpliwie jest używanie roweru do celów rekreacyjnych. Może także do celów sportowych - różnego rodzaju wyścigi, rajdy i maratony rowerowe gromadzą z roku na rok coraz większą liczbę uczestników (którzy zresztą - nierzadko tak bywa - przyjeżdżają na nie samochodami, z rowerem na dachu ;)). Niewątpliwie natomiast rower jako codzienny środek transportu wciąż nie jest czymś normalnym dla przeciętnego Polaka.
Swoją drogą, patrząc z tego ostatniego, kulturowego punktu widzenia, nigdy nie byłem w stanie zrozumieć warszawskiego zjawiska mas np. "powstańczych" (upamiętniających rocznicę Powstania Warszawskiego) czy poświęconych "żołnierzom wyklętym". Masa - jako się rzekło - jest zjawiskiem kontrkulturowym, a zatem upamiętnianie w ramach tego zjawiska patetycznych rocznic hucznie obchodzonych przez oficjalny aparat państwowy to jakaś sprzeczność... Co ciekawe, masy "powstańcze" i podobne okolicznościowe mają według słów organizatorów nadal się odbywać mimo zakończenia przejazdów "normalnej" masy. Cóż, tego to już chyba nie zrozumiem...