K A T E
Tekst ukazał się w numerze 1/1990 miesięcznika "STOP". Wspominana w nim "ostatnia płyta" Kate Bush to album "The Sensual World", wydany w październiku 1989 r.
Od czasu do czasu przez prasę muzyczną przebiegają fale różnych plebiscytów i sporów o to, kto jest "najlepszy" czy "najwybitniejszy" wśród gigantów (i liliputów) współczesnego rocka. Niedawno odżyły one znowu; okazją było pojawienie się w ostatnim czasie na falach radiowych i płytach silnej grupy śpiewających i grających różne odmiany rocka dziewczyn. Zastanawiano się więc, którą też z nich postawić należałoby najwyżej: Tanitę Tikaram, Suzanne Vega, Enyę, Sinead O'Connor? A może Elizabeth Frazer? A może Lisę Gerard? A może "weteranki", Joni Mitchell czy Patti Smith? A może... a może... a może... Tylko prawie nigdy nie pojawia się w tych typach i propozycjach jedno nazwisko. Tak jakby jej nie było - a przecież jest. I to jak...
PIERWSZY KONTAKT. Grudzień roku 1978. Niewyraźne wspomnienie plebiscytu na przebój roku "Radiokuriera". W pewnym momencie w głośniku mojego radia pojawia się wokalistka śpiewająca nieprawdopodobnie wysokim, w przedziwny sposób łamanym i modulowanym głosem. Utwór przy pierwszym słuchaniu robi wrażenie raczej dziwne, ale przy każdym następnym cofnięciu taśmy chce się go słuchać coraz bardziej, coraz bardziej wciąga mnie jego hipnotyzująca melodia. I tytuł: "Wichrowe wzgórza". Jej pierwszy przebój.
Od tego czasu upłynęło parę lat. Zapamiętane wtedy nazwisko padło na antenie radiowej jeszcze kilka razy. Jeszcze kilka przebojów pojawiło się na listach. I tylko rosnące przeświadczenie - nie wiem skąd, jakieś przeczucia, intuicja? - że muzyka, którą ona tworzy, musi być czymś naprawdę niezwykłym. Wokół nieznanego rosła legenda...
DRUGI KONTAKT. Też grudzień, ale roku 1982. Rozwieszone po mieście plakaty Klubu Muzyki Progresywnej zapowiadały prezentację jej płyty: "The Dreaming". Nie mogło mnie tam nie być. Ale to, co usłyszałem, wielokroć przerosło wszystkie legendy i wyobrażenia, jakie sobie stworzyłem. Muzyka otaczająca mnie ze wszystkich stron, pulsująca energią życia, wypełniająca po brzegi ciemne wnętrze sali. Setki, tysiące nakładających się drobnych dźwięków tworzących misterne, wieloplanowe brzmienie. Łamany w charakterystyczny dla niej, niezwykły sposób głos o kilkunastu co najmniej różnych brzmieniach, krzyki, piski. Całkowite szaleństwo - w pełni świadome; szaleństwo, którego każda sekunda przynosi mnóstwo nowych, odkrywczych dźwięków otwierających drzwi do nieznanych dotąd światów przeżyć. Zupełnie "inna" muzyka; nie da się o niej opowiedzieć, trzeba ją usłyszeć i przeżyć. Nikt, nawet ona sama, nie zrobił niczego podobnego ani przedtem, ani potem. Płyta skończyła się, wyszedłem z sali i nie wiedziałem, gdzie jestem. Czułem się jak nowo narodzony. Widok okolicznych bloków, ulic i drzew, palących się w oknach świateł, ciemnogranatowego wieczornego nieba, był czymś zupełnie nowym, dotąd nie widzianym. Patrzyłem nań jak urzeczony, chłonąc całym sobą. Oszalałem szaleństwem tej szalonej, genialnej dziewczyny.
To bodaj jedyna osoba ze znanych mi twórców współczesnej - nie tylko rockowej - muzyki, do której bez wahania stosuję to określenie: geniusz. Coś niesamowitego było już w jej pierwszych, stworzonych w wieku trzynastu, czternastu lat utworach, że szefowie wielkiego koncernu płytowego EMI po ich usłyszeniu zaproponowali jej bezprecedensowy kontrakt: 3 tysiące funtów rocznie "za nic". Tzn. za pełną swobodę w rozwijaniu swojej osobowości i talentu z dala od machiny show-businessu i czekanie na właściwy moment do wejścia na rynek. Miała wtedy zaledwie 16 lat; wcześniej już opuściła szkołę, aby poświęcić się muzyce, a teraz wiedziona intuicją trafiła do studia pantomimy Lindsaya Kempa. Inspiracje, które jej wtedy przekazał, zaowocowały później w jej koncertach - niezwykłych spektaklach, w których muzyka, taniec, pantomima, dekoracje, kostiumy, światło, a także jej sposób poruszania się, będący jakby odbiciem jej głosu, równie skomplikowany i "wielowątkowy" - splatały się w jedną misterną całość. Zanim jednak nastąpiły koncerty, w 1978 roku ukazała się jej pierwsza płyta. Reakcje były entuzjastyczne, a popularność płyty wzrastała w tempie można by powiedzieć wybuchowym. Krytycy brytyjscy w swej dorocznej ankiecie przyznali jej pierwsze miejsca we wszystkich możliwych kategoriach: najlepsza wokalistka, kompozytor, autor tekstów, największe odkrycie roku, największa indywidualność, najlepsza płyta... I tak miało już być każdego roku, w którym ukazywała się jej nowa płyta. A ukazywały się rzadko. Na kilka lat znikała, zamykając się w domu bądź w legendarnym studiu Abbey Road, gdzie powstawały jej płyty (obecnie posiada już własne studio). Poza wspomnianymi wielkimi koncertami z jej pierwszej trasy prawie nie koncertowała. Tak jak wtedy, gdy miała 16 lat, tak i dziś pozostaje z dala od całego zgiełku show-businessu i pierwszych stron gazet. Rozwija się i zmienia. Była zupełnie inna na każdej kolejnej płycie, zaskakiwała wciąż czymś nowym. Czymś, co nie istniało w muzyce tworzonej w tym czasie przez innych. Jest jedną z tych postaci, które przecierają nowe drogi, pokazują nowe możliwości tworzenia muzyki. Pokazywała je dziesiątkami i setkami na jednej płycie. Pomysłów starczyłoby dla niejednego wykonawcy na całe lata. Lecz jej ciągle było mało, ciągle czuła, że chce powiedzieć jeszcze więcej, ciągle goniła ulotne momenty przeżyć niepokojąc się, czy zdąży je schwycić i ubrać w dźwięki.
Tworzy chyba najbardziej autorską muzykę. Wszystko musi się dla niej łączyć w zwartą całość: muzyka, tekst, brzmienie, szata graficzna okładki płyty i wygląd jej samej na zdobiącym tę okładkę zdjęciu (naprawdę zdobiącym, gdyż na dodatek do całej swojej genialności jest jeszcze bardzo piękna). Także oprawa wizualna koncertu czy teledysku, scenografia, kostiumy - wszystko to musi być "koncepcyjne". Sama więc nie tylko pisze muzykę i teksty, aranżuje swoje utwory, wspaniale śpiewa, tańczy, gra na fortepianie i syntezatorach, ale także tworzy zasadnicze koncepcje i pomysły okładek swoich płyt, strojów, scenariuszy teledysków itp., według których pracują realizujący te elementy specjaliści. Przede wszystkim zaś od trzeciej swojej płyty wzięła we własne ręce to, co we współczesnej muzyce najważniejsze. W dzisiejszych czasach bowiem stworzyć muzykę to już nie napisać partyturę, czy też nawet według tej partytury wydobyć dźwięki z instrumentu. Dzisiaj - chcemy czy nie chcemy (mnie osobiście to odpowiada) - muzyką jest dopiero to, co opuszcza wnętrzności stołu mikserskiego reżysera dźwięku, gdzie nabiera właściwego sobie brzmienia i nastroju, i trafia na taśmę-matkę, bądź z głośników do słuchaczy na koncercie. Nic więc dziwnego, że nie chciała pozostawić tego najważniejszego etapu, decydującego o dźwiękowym kształcie powstającego utworu - produkcji - w obcych rękach. I dlatego właśnie mamy prawo powiedzieć - tak mi się wydaje - że jest to naprawdę jej muzyka.
A co to za muzyka? Aby otrzymać odpowiedż na to pytanie, trzeba jej oczywiście posłuchać, ale niestety, nasza gazeta nie jest dźwiękowa. Spróbujmy więc zobaczyć, co ona sama mówi o swojej muzyce:
"Chodzi o to, żeby uświadomić sobie przemijalność rzeczy, które nas samych spotykają, to że śmierć jest nieunikniona, to że kiedy spotykają cię same kłopoty, jesteś zrozpaczony, ale wiesz, że nie będzie to trwać wiecznie. Podobnie jest w momencie, gdy napotykasz nieznane dotąd radości - one też nie będą wiecznie istniały." (Never For Ever) "To piosenka o kimś, kto ma jeden wielki cel, jedno pragnienie w swoim życiu. Nie wie jednak, czym jest ta rzecz, i czy podąża w dobrym kierunku." (Suspended in Gaffa) "Niby filiżanki jesteśmy napełniani i opróżniani z uczuć, emocji. Mamy zamknięte umysły i otwarte usta, podczas gdy powinniśmy mieć zamknięte usta i otwarte umysły." (Leave It Open) "Chciałam napisać o uczuciu samotności. Otoczeni przez ludzi i przyjaciół, czujemy się jednak samotni. Bywają też chwile, gdy chce się być samotnym. (...) Mam automat do rejestracji rozmów telefonicznych. Pewnego razu usłyszałam tylko: 'do widzenia', 'na razie', 'cześć' itp. To dziwne słyszeć przyjaciół dzwoniących tylko po to, by się pożegnać. Skopiowałam tę taśmę na demo i zsynchronizowałam poszczególne głosy z ostatnim wersem piosenki." (All the Love) "Pewien dom został zamknięty, by nie wpuścić żadnych zewnętrznych sił. Osoby zamieszkujące wewnątrz zdecydowały się nie wpuszczać nikogo. Ustawiły u drzwi dozorcę, lecz jednak 'coś' dostało się na górę. Wyszło z windy i zbliżyło się do pokoju, w którym się schowałeś. Nie było możliwości ucieczki, więc zamieniłeś się w ptaka i odleciałeś. Lecz i to 'coś' też się zamieniło i podążyło za tobą. Nie mogłeś uciec, więc odwróciłeś się, stanąłeś oko w oko z 'tym' i odstraszyłeś 'to'." (Get Out Of My House)
Ostatnia jej płyta, która ukazała się kilka miesięcy temu, jest może trochę słabsza od poprzednich, trudniej może się z nią oswoić, nie zachwyca od razu przy pierwszym przesłuchaniu, do czego przyzwyczailiśmy się dotąd. Może to i zamysł autorki, która przez lata przyzwyczajała nas do muzyki, której nie da się zapomnieć: raz usłyszana, pozostaje na długo gdzieś w głębi serca.
"Teraz wiem naprawdę czym może być muzyka" - powiedziała mi kiedyś przyjaciółka po wysłuchaniu płyty "The Dreaming".
Ludzie, słuchajcie Kate Bush. Naprawdę warto.
Cytaty z wypowiedzi Kate Bush i niektóre dane biograficzne zaczerpnąłem z jej biografii pióra Krzysztofa Dmochowskiego i Piotra Kosińskiego "Dziękuję wam, Heavy People", wydanej przez krakowski Rock-Serwis.
Jarosław Rafa